Jednego nie rozumiem, narzekacie jak stado starych bab.
Ja tam złapałem króliczka. Mam niedrogi zestaw i cieszę się muzyką.
Gdy mam nową płytę, zasiadam w wygodnym, skórzanym holenderskim fotelu, który jakiś fajny ziomek skonstruował 100 lat temu. Zatrzymuję stupiędziesięcioletni zegar. Rodzina nie wchodzi pod karą śmierci. Odpalam sprzęt, który stworzył facet, który później wymyślił Accuphase.
Jeżeli to nieznana płyta - czytam i słucham, dopóki coś mnie nie zainteresuje.
Jeżeli płytę znam, wtulam się w fotel i słucham. Czasami, jak się nawalę, palę świeczki. Piję whisky, ale nie wiele.
Pokój już dawno skonstruowałem tak, bym miał scenę muzyczną od lewa do prawa. Kobieta, której się to nie podobało, wyprowadziła się parę lat temu.
Mam trzy systemy głośników, ale z wiekiem słuch nie odbiera wszystkich niuansów. I Sonus Faber nie pomoże :)
Czasami, jak się najebię, śpiewam z wykonawcami, czasami gram na gitarze. Jestem wolny.
Nie wyobrażam sobie żadnych słuchawek, po za tymi, które zakładam do piłowania i szlifowania.
Nie mniej czytam Was. Chyba z takiej solidarności audiofilskiej. Po za tym Was lubię.
Oprócz tego głąba Gustawa :)
Dlaczego to nagrali w taki sposób? Żebyście ograniczyli uczucie i ekspresję w słuchawkach?
Wątpię. Słuchałem tego na najlepszych słuchawkach (podobno) za cenę samochodu. I porównywałem.
I zostanę sobie takim leśnym Egonem. Według mnie, żadne słuchawki nie zastąpią słuchania saute.
To proteza.