Hej, to ja jestem stroną prowokującą :P
Muzyka na żywo i odtwarzana, to światy równoległe ze wspólnymi cechami. To nie antagoniści, raczej kumple.
Śmieszą mnie koncerty "unplugged", na których ustawiono dziesiątki mikrofonów, podpięto gitary elektryczne, wzmocniono perkusję, zmiksowano wszystko do kupy i sprzedano, że niby bez prądu:
Muzyka na żywo jest grajkami w knajpie na Krupówkach, symfoniką w filharmonii i moim męczeniem domowników - gitarą klasyczną. Tu piszemy o muzyce odtwarzanej z pomocą elektryczności.
Z niskimi - poniżej 35Hz - jest jak z solą w ziemniakach. Skąd wiesz, że dobrze osolone? Sprawdzasz spektrometrem, czy z domu wyniosłeś wzorzec i z tak przyklejonym do synaps zasiadasz do talerza. Tam mózg nadaje: ja brzoza, ja brzoza, są przesolone.
Ja mam tak z niskimi. Ileś razy usłyszane i zakodowane obrazem holograficznym w zwojach brzozowych są wzorcem. Raz działa sprawniej, raz mniej, jak ze smakiem, ale brak tych wibracji na dłuższą metę jest nie do przyjęcia.
Słychać je w przyrodzie, instrumentach, głosie ludzkim, tylko audiofile twierdzą, że ich system za 5 baniek nie może się przecież mylić. I dążą do tego upragnionego dźwięku przyrody z użyciem pierdziawek 15 czy 18 cm. Dla takich podbicie energetyczne 50-100Hz jest ważniejsze - niż obecność 22Hz.