"co ci realizatorzy wyprawiają z dźwiękiem".
Szczerze - myślę, że realizatorzy bardzo dobrze wiedzą "co wyprawiają" z dźwiękiem na żywo, i po co, a ich celem nie jest high-fidelity, ale wartość nadrzędna, tj. MUZYKA.
Postawie teraz dosc ryzykowną tezę: celem high-fidelity nie jest wierne odtworzenie dźwięków naturalnych, a jedynie wierne odtworzenie jedynie tego, co zostało nagrane na dostępnym komercyjnie nośniku. Nagrane RAZ, w lepszej lub gorszej dyspozycji psychofizycznej muzyków, niedoskonalych instrumentów, za pomocą lepszej lub gorszej techniki nagraniowej, zmiksowane tak lub siak, ale jednak... SKOŃCZONE.
Jako konsument, kupuję po prostu realizację, gorszą lub lepszą, z lepszą lub gorszą muzyką, a od efektu końcowego zależy czego słucham na codzień.
Jako osoba grająca przez 9 lat w szkole muzycznej, na gitarze klasycznej, kontrabasie, śpiewająca w chórze i grająca w orkiestrze, klasyczny "dźwięk na żywo" mam dobrze zakodowany. Efekt zbliżony do tego co robi pełnowymiarowa orkiestra w dobrze zgranym w czasie tutti w dużej sali jest po prostu nieosiągalny w domowym zaciszu, choćby "skały srały". To jest fala która niemal podnosi krzesła! (choć przyznaje że monitory Lutka były blisko przynajmniej oddania "oddechu sali"...).
Jeżeli purystyczne nagrywanie sprawi, że z głośników usłyszymy skrzek zamiast dźwięku, albo dźwięk zamiast muzyki, to już lepiej niech kompresują.
Po drugie: koncerty typu rock i inne, na których byłem, nie mają nic współnegoz wysoką jakością dźwięku! To jest hałas w pijanym tłumie, setki bodźców pozasłuchowych, FATALNE najczęściej nagłośnienie, rozlane na butach piwo, znajomi, obecnosć w grupie, show na scenie, oświetlenie, show itp - to jest rozrywka z koncertu. Czy ktoś chce wyraźnie słyszeć o czym rozmawiają (wrzeszczą do siebie) ludzie blisko mikrofonów rejestrujących koncert, oraz jak fatalne jest nagłośnienie tego koncertu ??? (tego typu koncertówek to już nie lubię obłędnie)
To już wolę "skończone" nagranie studyjne, które od koncertu różni się tak, jak Mona Lisa od upaćkanego farbą poddasza malarza-artysty. A co mnie obchodzi, czy Mona Lisa jest naprawdę podobna do oryginału? Albo jak wyglądał artysta kiedy to malował?
Trzeci, najgorszy bo trudny,przypadek, to małe składy(jazz, kwartet smyczkowy, pozja śpiewana, głos / instrument solo itp): tu już się nie da za dużo oszukać, bo i zarejestrować najłatwiej, a i porównać najłatwiej . Trzeba jednak powiedzieć, że w skali całości muzyki produkowanej obecnie, tego typu muzyka stanowi może kilka procent wszystkich nagrań, a i na mojej półce zajmuje niewiele miejsca.
I akurat w tych rodzajach muzyki, pojęcia takie jak high-fidelity do dźwięku na żywo i rejestracja są najbardziej zbieżne.
Płyta (winyl, CD, mp3, radio, reel-to-reel, compact casette, MD, WAV, cokolwiek) staje się w momencie zakończenia produkcji bytem osobnym, INNĄ KATEGORIĄ SZTUKI, tak jak inną kategorią sztuki jest teatr i film. W filmie nie chodzi o to jak "było naprawdę", bo w ogóle nie było, tylko co chciał nam to pokazać reżyser.
Wiekszość muzyki słuchanej przezemnie to muzyka "sztuczna", tj. w bardzo małym, lub żadnym stopniu nagrywana z rzeczywistośći
Podam 2 przykłady: A.M.Jopek - Id, oraz Obywatel G.C. - Selekcja.
Jopek - ta płyta to dobry przykład, że dźwięki na żywo rozumiane jako pewnego rodzaj farby malarskie, wcale nie muszą brzmieć jak na żywo po odtworzeniu, aby efekt końcowy - muzyka, robiło słuchaczowi dobrze.
Ciechowski - tu już ciężko nawet ocenić, które z dźwięków (poza głosami) istniały w rzeczywistości, a które są tylko efektami elektronicznymi. Do czego je porównać?
A jednak high-fidelity nadal zobowiązanie do zachowania wysokiej wierności. Wierności do czego? Do tego, jak słyszał to artysta, który w trakcie realizacji decydował o konkretnych działaniach względem dźwięku (kompresja itp).Reżyser dźwięku jest współtwórcą równorzędnym jak śpiewak i perkusista, w kategoriach "audio" czyli muzyki "odtwarzanej" sprawę rozpatrując.
Lity drut, full range, first watt itp. ;-)