jeżeli chodzi o dźwięki nagrane na płycie, proces rejestracji, kompilacji, masteringu itd. oraz o co mi chodzi z tym monopolem w tym przypadku.
Osoba decydująca o tym, jak zabrzmi materiał muzyczny zarejestrowany na płycie, staje sie jej współtwórcą, artystą (lepszym lub gorszym, to już zupełnie inna sprawa). "Selekcja" Obywatela G.C. to świetny przykład, gdzie granica między wytwórcą dźwięku a jego rejestratorem i masterem jest zatarta, a zawartość muzyczna jest skończoną całością.
Ja nie muszę wiedzieć czy używał lepszego czy gorszego stołu mikserskiego. Podobnie jak jakością pierwotnych źródeł dźwięku (bo to już się stało, słuchamy teraz PŁYTY). Idąc dalej tym przykładem.
Gość z syntezatorem, najgorszym możliwym wzmacniaczem generującym już głównie tylko THD i trzaski, odgrywane przez popękaną membranę z urwanym resorem, w fatalnej akustyce. Artysta ów, kombinując na posiadanym sprzęcie, generuje na początku losowe dźwięki, z których jakiś zaczyna mu się jednak podobać. I z nich zaczyna tworzyć MUZYKĘ.
W punkcie, w pewnym przedziale czasu, występowała taka sekwencja ciśnień i częstotliwości, którą artysta uznał w swoim umyśle za "piękno", któe jest rejestrowane i przekazywane nam - użytkownikim audio.
Jest tutaj twardy orzech do zgryzienia. a co jak to realizator nagrań odsłuchuje na zepsutym wzmacniaczu, popękanym wooferze na zerwanym resorze... ? :-)
Dobra, tak serio, kończąc temat.
Osoba ta również podejmuje decyzje w warunkach monopolu, nadając sekwencji słuchanych dźwięków piękno.
Ten sam artysta (lub inny, np. profesjonalny realizator nagrań), odsłuchując nagrany materiał na emiterach dźwięku o technologii zbliżonej do tej, na których będzie on w przyszłości odtwarzany (nie śmiał bym się z testu bum-boxa), również podejmuje autonomiczne decyzje o ingerencji w dźwięk, tak aby uczynić go pięknym - tj. aby płyta grałą muzykę.
Można oczywiście się tutaj jeszcze kłócić, że realizator słucha na złych monitorach, w innej niż w domu akustyce itd. ale tą metodą nigdy nie skończymy tych dywagacji.
Proces rejestracji całkowicie odcina dźwięk "przed", bo on już się nigdy więcej nie powtórzy (podobnie jak pocałunki), od dźwięku "po", który dzięki rejestracji jest trwały i niezmienny.
High-fidelity w "audio" odnosi się więc tylko do dźwięku "po". Problem źle nagranej gitary jest już nie istotny, ważne czy dźwięk na płycie jest muzyką, tj.uznany za artystę za piękny, i czy MY słyszymy TO SAMO co slyszał artysta.
np. słucham popiku lat 90-tych, Gazebo - I like Chopin itp, Take my Breath away, Promise me itp. I na swoim audio chcę usłyszeć tę samą głębie i kolor basu, przestrzeń i pogłosy, (wszystko sztuczne), jaką słyszał artysta /realizator.
Reasumując: High-fidelity jest wiernością tylko do tego, co chciał nam przekazać reżyser.