Asmagus, nie odbieraj mnie źle, kup sobie te IEMy, jeśli masz na to ochotę. Ja tak kupowałem przez ca. 7 lat, choć zachowywałem dużą dozę rozsądku, to jednak tu tysiąc, tam dwa, tu trzy i tak to leciało, choć sensu najmniejszego nie miało. Najważniejsze jest nie skupiać się na sprzęcie, gdy jest przeżywanie muzyki sprawia nam już przyjemność, powiedzmy, że jest optymalnie. Zdrowa osoba w tym momencie poprzestaje, zaczyna słuchać muzyki. Tymczasem u każdego audiofila w takiej sytuacji, gdy słuchanie już sprawia dużo przyjemności, nie myśli on o kupowaniu kolejnych płyt, poznawaniu nowych gatunków muzyki, a w jego umyśle pojawia się kompulsywna, nęcąca myśl: SKORO JEST TAK DOBRZE, TO CO BY TO BYŁO GDYBY TO MOJE STEREO (CZYT. SYSTEM) ZAGRAŁO TO JESZCZE LEPIEJ!!! TO BYŁBY JUŻ ODLOT, HOHOHOŁ!!! I się zaczyna zakupofilia, karuzela kręci się znowu, a postęp nie idzie w kierunku lepiej, a inaczej i co najistotniejsze - DROŻEJ!!!! Trzeba wrzucić do pieca by mieć dobry dźwięk, przecież to takie oczywiste!
Niektórzy mimo tej choroby, przeszli na drugą stronę barykady - zaczęli tym szmelcem za grube tysiące handlować - vide Grado Fan oferujący przebogaty wachlarz produktów voo doo, czy Majkel poszukujący brzmienia kabli USB. Tacy ludzie tkwiący wydawałoby się w sercu tego mechanizmu nie są wcale wyrachowaniu cz źli, oni są zwyczajnie stuknięci. Tj. wiedzą, że te ceny w hi-end biznesie są jak strzał z d, ale to im nie przeszkadza wierzyć, że mimo wszystko te demagnetyzery, czy myszy wypełnione piachem albo kable USB mają definitywny wpływ na brzmienie systemu. Subiektywnie w rzeczy samej mają (wpływają na mózg, a w nim dokonuje się kreatywna percepcja), ale obiektywnie mieć nie mogą.
Podsumowując, jeśli się chce słuchać muzyki, wystarczy np. takie hi-fi za 2500 zł: