Nie napisze skad wklejone, zeby Was nie wk...iac :)) Ale chyba wiadomo skad ? :))
W sumie mam to w d., ale skoro juz przeczytalem, to i moze Wy zechcecie.
Oczywsicie identyfikuje sie z tymi, ktorym z estetyka De Łol jest (bardzo delkatnie mowiac) nie po drodze:
"Trudno znaleźć płytę, która bardziej dzieliłaby fanów muzyki rockowej. Dla jednych to kamień milowy w historii gatunku. Koronny dowód na to, że rock zasługuje na miano sztuki wysokiej. Dla innych "The Wall" to skrajne wynaturzenie rockowej estetyki, pełne pretensji napuszone dzieło, które nie jest niczym więcej niż tylko projekcją ambicji zapatrzonego w siebie wielkiego gwiazdora. Kto ma rację?
"The Wall" to koncept album. Połączone ze sobą w jedną narrację 26 kompozycji opowiada historię Pinka, fikcyjnego gwiazdora rocka, który zmaga się z licznymi problemami - dorastał bez ojca, który zginął na wojnie, miał nadopiekuńczą matkę, nie pasował do tępiącego indywidualność brytyjskiego systemu edukacyjnego, a teraz nie potrafi znaleźć zrozumienia nawet u kłębiących się pod sceną wielbicieli. Dziecięce traumy, alienacja, myśli samobójcze, kult popkulturowych gwiazd kojarzący się z nową formą totalitaryzmu - "The Wall" nie można odmówić jednego: album (podobnie jak zrealizowany na jego podstawie w 1982 roku film Alana Parkera) przemówił do wyobraźni milionów fanów i okazał się wielkim sukcesem komercyjnym. W Stanach Zjednoczonych wydana w listopadzie 1979 roku płyta przez 15 tygodni zajmowała pierwsze miejsce na liście przebojów "Billboardu". Do 1999 roku album pokrył się platyną 23 razy.
"The Wall" - w tym przeboje "Another Brick in the Wall", "Comfortably Numb", "Mother" - stało się obiektem swoistego kultu. To nie tylko projekt muzyczny i fabularny, ale także szczególna koncepcja plastyczna. Do oprawy graficznej płyty zespół pozyskał znanego brytyjskiego rysownika Geralda Scarfe'a. To on nadał specyficzny, karykaturalny kształt towarzyszącym poszczególnym piosenkom postaciom, które pojawiały się na okładce płyty, w teledyskach, filmie Parkera i na koncertach. Na żywo ekipa techniczna przez cały występ zespołu budowała na scenie wielki na 12 metrów mur, który w finale spektakularnie rozpadał się na kawałki. Późniejszy o trzy dekady "The Wall Live", z którym Waters przyjechał właśnie do Polski, w pełni korzysta z rozwoju technologii - to jeszcze bardziej rozbuchane multimedialne widowisko pełne parateatralnych motywów, projekcji filmowych i komputerowych wizualizacji. Koszt całej trasy szacuje się na 60 mln dolarów. Trzy dekady po premierze show wciąż jest synonimem rockowej gigantomanii.
I to chyba największy problem "The Wall" w roku 2011. Roger Waters (basista i wokalista Pink Floyd w latach 1965-85) wciąż nie nabrał dystansu ani do siebie, ani do swojego dzieła (fabuła płyty nie przypadkiem jest uderzająco podobna do biografii samego muzyka). Na przestrzeni lat Waters próbował dorabiać do płyty nowe ideologie. Choć początkowo oburzał się, gdy ktoś doszukiwał się na "The Wall" analogii do historii muru berlińskiego, w 1990 roku zagrał materiał z płyty na specjalnym koncercie w stolicy Niemiec. Podczas obecnej trasy stawia na akcenty antywojenne. Być może właśnie dlatego - choć "The Wall" jest satyrą na politykę, szkołę i świat popkultury - brakuje mu tego, co jest niezbędną częścią muzyki rockowej: odrobiny luzu i poczucia humoru.
O "The Wall" powiedzieli:
L.U.C.
Fascynację Watersem przeszedłem w wieku szkolnym - dzięki tekstowi "Hey! Teachers! Leave them kids alone". Dużo później zrozumiałem głębię tego kawałka i utwierdziłem się wewnętrznie, że ich kaseta w przeciwieństwie do DJ BoBo była dobrym zakupem. Choć ta muzyka nie jest mi już najbliższa stylistycznie, to i tak wciąż mam ogromny szacunek, zwłaszcza do "The Wall". Mijają lata, a my dziś, przygotowując się do produkcji filmu muzycznego "39/89", nadal możemy za referencje brać niemalże tylko to dzieło filmowo-muzyczne. Oprócz głębi przekazu jest tam naprawdę dużo świetnej kolorystycznie i kompozycyjnie animacji - rzekłbym kultowej. Waters jest mi także niezwykle bliski z powodu poczucia jedności muzyki, słowa i filmu, a przede wszystkim z powodu troski o świat i zaangażowanej muzyki, która nie jest tylko rozrywką ociekającą biustem na motorówce.
Macio Moretti (m.in. Mitch & Mitch, Baaba, Paristetris)
Nigdy nie słuchałem "The Wall". Gdy byłem dzieciakiem, te utwory gdzieś tam w tle się przewijały, ale nie słuchałem Floydów na poważnie. Ta grupa nigdy do mnie nie przemawiała. Podobnie zresztą jak The Doors. Czy "The Wall" to dzieło ważne czy nieistotne? Czy tej płyty mogłoby dla mnie nie być? Mogłaby być, mogłoby jej nie być - nie ma to dla mnie znaczenia.
Radek Łukasiewicz (Pustki)
Koncerty "The Wall" to moim zdaniem późna emerytura, do której Waters dorabia sobie w Polsce. Takie reaktywacje po wielu latach zawsze odbieram jako skok na kasę, a nie wydarzenie artystyczne. A czy "The Wall" w ogóle był kiedykolwiek wydarzeniem artystycznym? Gdy miałem 14 lat, zazdrościłem starszym kolegom, że na przerwach dyskutują o "The Wall", czytałem w gazecie "Tylko Rock", że Pink Floyd to bogowie. Nie stać mnie było na oryginał, kupiłem pirata. No i nie ujęła mnie. Długie, nudne, za dużo męczących, nieciekawych solówek. Potem zobaczyłem film. I w końcu zrozumiałem, o co w tej płycie chodzi. Musiałem przyznać, że tam wszystko gra - obraz, muzyka, słowa. Później dowiedziałem się, że na całym świecie sprzedano miliony egzemplarzy "The Wall". Mam szacunek do takich faktów, bo uważam, że w takiej skali odbiorcy oszukać nie można. Czyli wielu ludzi jednak się z "The Wall" utożsamiło. Ale nie ja. Swoją gigantomanią i rozbuchanym konceptualizmem Pink Floyd sami sobie wystawili pomnik. Zapomnieli przy tym, że z pomnikiem mało kto chce się przyjaźnić, bo jest wyniosły, zimny i z marmuru."
gw.pl