To, co mnie osobiście dała muzyka (w ogóle), a co znowu pozwoliło drążyć ją jeszcze dalej, to przełamanie tzw. gustu, który jest niczym innym jak właśnie muzycznym paradygmatem, "jedynie słuszną" formą (formami), wdrukowaną do głowy przez muzyczne "środowisko", w którym się dorasta. Jeśli się to uda, to nagle otwierają się muzyczne świata, których istnienia nawet się nie domyślało.
(kiedy byłem nastolatkiem, to sądziłem, że Deep Purple, Pink Floyd czy Led Zeppelin to "koniec muzyki", że nie ma już czego za bardzo słuchać poza różnymi, mniej lub bardziej ciekawymi, epigonami - teraz nie próbuję się nawet zastanawiać, na jaką część tego świata uda mi się choćby tylko rzucić uchem :-) )
Ja też miałem wielki opór w stosunku do Mahlera na początku - wydawał mi się właśnie banalny, pompatyczny i groteskowy. Teraz jest dla mnie absolutnie naturalny i w żadnym wypadku sam z siebie nie wymyśliłbym do opisania jego muzyki tych słów.
Bo jest ona dokładnie tak samo groteskowa, jak wielki kapelusz z kwiatami dla XXI- wiecznej młodzieży, czy szorty dla damy z czasów wiktoriańskich.
To tylko forma, a jeśli się ją zaakceptuje i dotrze do samego przekazu, którego jest ona tylko nośnikiem, to kwestia przerysowania tak naprawdę - jak dla mnie - znika zupełnie.
Jeśli teraz domyślam się, dlaczego ktoś ma problem z Mahlerem, to tylko dlatego, że pamiętam, że kiedyś sam go miałem i pamiętam - ale tylko "mniej więcej" - o co chodziło. Ale gdyby nie pamięć własnych doświadczeń, to nie wiedziałbym, w czym może leżeć problem ...