◦Witold Lutosławski - Mała suita
◦Ignacy Jan Paderewski - Fantazja polska op. 19
◦Henryk Mikołaj Górecki - IV Symfonia Tansman Epizody (pierwsze wykonanie na Śląsku)
Po latach przerwy nadarzyła się okazja by odwiedzić wyremontowaną Filharmonię Śląska.
Może nie jestem zdeklarowanym zwolennikiem muzyki Góreckiego (a raczej nie jestem na pewno ;)), ale premiera dokończonej przez syna kompozytora, Mikołaja, IV Symfonii to jednak wydarzenie. Dlaczego nie przypomnieć sobie jak brzmi muzyka w starej, poczciwej katowickiej sali filharmonicznej.
Uwielbiam motywy ludowe wykorzystywane przez największych polskich twórców: Szymanowskiego, Lutosławskiego czy Bacewiczówny. Mała suita Lutosa to wdzięczny, zwarty i przystępny, czteroczęściowy utwór oparty na polskim folklorze. Bardzo sympatyczne preludium do głównych dań wieczoru... Szkoda, że to Suita okazała się być daniem głównym... ;-)
O Fantazji polskiej Paderewskiego wspominać nie warto. Późnoromantyczna chałwa - tylko dla zdeklarowanych admiratorów epoki.
Danie główne.
Powiem tak, na pewno się nie nudziłem. To pozytyw pierwszy. Pozytyw drugi - znalazłem w tym utworze sporo ciekawego brzmienia i kilka nieźle zapowiadających się motywów. Tyle dobrego.
Pierwsza część zaczyna się gwałtownie od motywu opartego na powtarzającym się pięciodźwięku, któremu towarzyszy potężny, jednostajny łomot uskuteczniany przez trzech (!!) bębniarzy (pierwszorzędna dzwiękowa ilustracja tureckiego oblężenia Kamieńca Podolskiego - Sienkiewicz byłby zachwycony). Potem do orkiestrowego tutti dochodzą organy. Pierwszy opad szczeny.
Następnie trochę statycznych klimatów z III symfonii, oraz całkiem ciekawy dialog wiolonczeli, skrzypiec i fortepianu, z którego mogłoby powstać jakieś sympatyczne, kameralne trio, ale oczywiście znowu nie zostaje opowiedziana żadna historia a ów kameralny epizod kończy się charakterystycznie nieznośnym powtórzeniem jednego motywu (kilkanaście/kilkadziesiąt sekund ?? - kolejny opad szczeny).
Po jednym przesłuchaniu nie jestem pewien chronologii, ale w pewnym momencie następuje zryw orkiestry w stylu rosyjskim - normalnie "Taniec z szablami" Chaczaturiana pomieszany ze "Świętem Wiosny". Opad szczeny nr 3.
Gdzieś tam pod koniec orkiestra wreszcie zaczyna przez chwilę opowiadać jakąś historię i robi się całkiem ciekawie, czekam na ciąg dalszy, ale to co ciekawe szybko się kończy.
Już na sam koniec trochę smyczkowej liryki, a la Mahler, a potem powrót do pięciodźwięku z pierwszej części i kolejna irracjonalna/jałowa powtarzanka jednego dźwięku tutti/fortissimo.
Uff...
Nie umiem zaakceptować tego rodzaju estetyki. Owa nieznośna, minimalistyczna repetytywność (dla mnie to po prostu brak inwencji, nieumiejętność prowadzenie muzycznej narracji, jałowy bezruch). Motywiczny groch z kapustą, skutkujący absolutnym brakiem spójności utworu.
Tak to, mimo szczerych intencji, odebrałem.
W domu zapuściłem pierwszą lepszą płytkę z ostatnio odsłuchiwanych (Prokofiew, Violin sonatas 1/2 - Kremer/Argerich) no i popłynęła muzyka naturalna a wyrafinowana, prosta a finezyjna. Muzyka opowiadająca jakąś historię. Odetchnąłem... ;-)