Wparowałeś tu ze swoją "nową muzyką" na sztandarze, "Warszawską Jesienią", osłuchaniem i monopolem na wiedzę, pogardą dla klasyki XX wieku, „pustym śmiechem” czy „opluwaniem monitora” i dziwisz się, że Cię wrzucam do szufladki z napisem "gbur i snob w jednym" ? Jakoś owo „opluwanie monitora” średnio mi się z 18-letnią praktyka muzyczną kojarzy. No chyba, że zaczynałeś flirt z „nową muzyką” już gdzieś w okresie przedszkolnym.
Nie działają u mnie kompleksy na punkcie "muzyki nowej", ponieważ te kontakty (niezbyt regularne, przyznaję) które z nią miałem (choćby z wczesnym "sonorystycznym" Pendereckim, albo elektronicznie preparowanym Schaefferem lub ostatnio Boulezem) z jednej strony zaspokajały ciekawość, a z drugiej nie wywołały intelektualnej podniety, chęci drążenia tematu, tęsknoty, satysfakcji, czyli tego wszystkiego co muzyka powinna w odbiorcy ewokować. Funkcjonuje tu zasada banalna: każdemu według potrzeb. A że jeden woli, obok intelektualnej stymulacji, przede wszystkim zaspokajać potrzeby emocjonalne, czerpać radość z treści podanych w sposób przejrzysty i klarowny, a kto inny znajduje przyjemność w obcowaniu z muzyką opartą na permanentnym poszukiwaniu, eksperymencie, brzmieniowej abstrakcji, jakiejś formie umownej, albo jej braku, z twórczością, która być może nosi w sobie zalążek czegoś trwałego i w perspektywie użytecznego, ale pozostaje od długich dekad jedynie wstępem do, czy obietnicą ugruntowanego stylu. Cóż, życie..., różnimy się i mamy do tego prawo.
No więc gratuluję festiwali polskich i europejskich, otwartej głowy i tej (być może heroicznej) walki z "własnymi nawykami słuchowymi". Męczą Cię bardzo owe "nawyki" czy już zdołałeś je całkowicie ze świadomości wyrugować ? A może jesteś już na takim etapie, że symfonia koncertująca Mozarta czy koncerty Chopina wzbudzają szczerą odrazę powodując odruch wymiotny... Owszem kolego, jestem muzycznym hedonistą, chcę się cieszyć zwykłym i szczerym muzycznym pięknem. Najbardziej pasują mi treści żywe, naturalne i niewydumane. Dziecinny Chaczaturian ze swoją muzą koncertową (bo balety to już mdława papka) czy naiwna Grażynka Bacewicz, neoklasycznie poukładany Hindemith, lub też neoromantyczne "płycizny" w typie późnego Pendera czy Szostakowicza. Babi Jar ? Pewnie, że tak, choć bardzo rzadko, a ulubiona to XV.
"Estetyka skierowana do wewnątrz" to moja własna figura retoryczna, która ma oznaczać iż muzyka współczesna jest w stadium permanentnego poszukiwania, odmiennych i nietrwałych stylistyk, funkcjonuje często sama dla siebie i garstki wybranych (chylę czoła). A wolta estetyczna takich tuzów awangardowych jak Pender czy Górecki nie oznacza żadnej zdrady urojonej, tylko... powrót do normalności, muzyki pisanej dla odbiorców (każdy twórca marzy w istocie o pisaniu dla ludzi - "na zewnątrz") i akceptację prostej prawdy iż muzyka rozwija się, trwa, w sposób linearny i nie da się jej nagle w kilka dekad zbudować od zera
Niech sobie sonoryzm oznacza tylko i wyłącznie kierunek w muzyce, ale dopóki "sonorystyczny" (od sonorystyki) funkcjonuje jako ekwiwalent słowa "brzmieniowy", to chyba nie jest zbrodnią użyć określenia w odpowiednim kontekście ? Więc albo udowodnij, że sonorystyczny nie ma prawa oznaczać brzmieniowy - albo daj już sobie z tym wreszcie spokój.
I teraz najważniejsze, piszemy sobie tutaj o muzyce bardzo ogólnie, a lepiej jest rozmawiać konkretnie, o utworach usłyszanych z płyty czy na koncercie. Określenia stylu, tendencji, estetyki to tylko porządkujące szufladki, a liczy się to, co zostawia w tobie sztuka, którą w danej chwili smakujesz. Ja staram się, własnymi słowy, opisywać co słyszę. Wkleiłeś mi przykłady kwartetów sonorystycznych, więc podzielmy się nimi, żeby nikt nie miał wątpliwości cóż takiego ów nieszczęsny sonoryzm w praktyce muzycznej oznacza.