Dziękuję panom za pozytywne rekomendacje, ale to jednak nie jest tak, że ja szukam klucza do Mendelsohna albo czuję potrzebę jakiejś bardziej dogłębnej penetracji tej twórczości. Żadna struna w sercu poruszona nie została, chemia nie pojawiła się. Zauroczenia brak, o jakimś głębszym uczuciu nie wspominając. ;-) Ale Dong, zgadzam się, że "z wiekiem" wszystko wydaje się inne. Ja dla Feliksa rezerwuję jesień żywota mego. ;-)
Wiecie, ja smakuję muzykę wolno. Potrzebuję przekonania wewnętrznego, że będę odczuwał jakieś pozytywne napięcie, jeśli sięgnę po muzę x czy y.
Weźmy pierwszy akt Tristana (nie przejdę dalej póki nie zacznę ogarniać tej porcji muzyki). Tam się dzieje i pionowo (harmonia) i poziomo (motywy), tam jest pulsująca emocja, antycypacja wydarzeń niezwykłych i dramatycznych. Ta muzyka intryguje i wciąga.
Ostatnio pięknie spisał się też Chaczaturian (właśnie doszły kolejne koncerty i balety), mam nowego Króla Rogera (pod Jackiem Kasprzykiem), jest Elektra Straussa (przed czerwcowym koncercie w NOSPRze), Kopciuszek Prokofiewa, pierwszy raz Berio (Sinfonia), pierwsze spotkanie z Boulezem kompozytorem (Le Marteau Sans Maitre), do tego Stockhauzen i Kurtag, oraz DUX-owska kameralistyka Grażynki Bacewicz. Planuję dokompletować sobie Angoli (którąś z oper Brittena, jakieś kompletne wydania Elgara/Vaughana Williamsa/Waltona)... Będzie czego słuchać.
Tak czy owak koncerty wiolinowe Feliksa/Brucha dalej grają mi w samochodzie i nie mam żadnego problemu z tą gładko przepływająco muzyką. Niech sobie wybrzmi do ostatnich akordów zanim zniknie na półce forever ;-)