>> dong,
Mahler jest mi mniej bliski, i choć popularnością dzisiaj przewyższa Brucknera, to osobiście uważam go za kompozytora nieco niższej rangi."
Myślę, że mamy prawo do osobistych preferencji, ale już z tą wyższą rangą muzyki Brucknera zgodzić się absolutnie nie mogę.
Niejeden raz pisałem w tym wątku o Brucknerze, a początek mojego flirtu z tą muzyką był wielce obiecujący. Dziewiątka pod Giulinim z Wiedeńczykami zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie, dopiero w następnej kolejności zaopatrzyłem się w zestaw Jochuma. W międzyczasie słyszałem Ósemkę w NOSPRze pod... samym Skrowaczewskim (!), którego kompletny Bruckner stawiany jest w jednym rzędzie z tymi najwyżej ocenianymi.
Myślę, że pewne ułomności tej muzyki są jednak dość oczywiste. Owa rozwlekłość, muzyczne gadulstwo, brak dyscypliny formalnej, nadmierny patos czy też momentami niezbyt wyszukana, czy mówiąc wprost banalna motywika. (westernowy początek Szóstki to tylko przykład :-) ) Ale Bruckner potrafi też czarować i uwodzić. Oferuje momentami muzykę zwyczajnie piękną, a muzyczne piękno jest tam w postaci czystej i szlachetnej. Bardzo go lubię mimo pewnych skaz, na które można zwyczajnie machnąć ręką. Nawet "westernowe" Majestoso "Szóstej" przechodzi potem w delikatny, powabny i falujący temat. (Słucham sobie teraz Adagia z Szóstki, które jest oczywiście absolutnie zachwycające, z kolei Scherzo momentami trąci banałem, Finał znowu bardzo rozfalowany, burzliwy i niejednoznaczny)
Ale jednak język Brucknera jest dość archaiczny i należy do wieku XIX, co do tego nie ma chyba wątpliwości. I właśnie to go radykalnie od Mahlera odróżnia. Mahler, zwłaszcza pisząc ostatnie symfonie bardzo już mocno stał na gruncie muzyki XX wiecznej. Dla mnie symfonie 9,10 to arcydzieła, które należą do moich najulubieńszych i najwartościowszych pozycji. Język ostatnich symfonii jest do dziś aktualny, intrygujący i świeży. Oczywiście zgadzam się z określeniem tej muzyki jako "dekadencji w imponującym stylu". Ten schyłek, dryf, bezsens i przeczucie upadku są dziś odczuwalne bardziej niż kiedykolwiek... Może na tym polega atrakcyjność i aktualność tej estetyki.
P.S.
Przeuroczą "Czwartą" też oczywiście bardzo lubię i zgadzam się, że należy do najbardziej czytelnych i formalnie zwięzłych, choć oczywiście charakterystycznych smaczków i intrygujących "chropowatości" nie brakuje. Pragnącym odkrywać Mahlera warto jeszcze polecić symfonię nr 1 "Titan". Tu też od początku do końca muzykę zapodano czytelnie, bezpośrednio i w tradycyjny sposób.
Słucham teraz finałowego solo sopranu wieńczącego Mahlerowskką "Czwórkę" (Boulez/Cleveland/DG). Absolutnie zachwycające.