>>Gustaw,
Oczywicie mamy szeroko pojętą wolność, również tą intelektualną związaną z odbiorem treści artstycznych.
Pewnie jest dość płynna, a na pewno wielce subiektywna granica między tym co jeszcze jest muzyką, a tym co muzyką juz nazwac się nie da.
W mojej kolekcji jest właściwie tylko jedno dwupłytowe wydawnictwo, którego zawartość z całą pewnością muzyką bym nie nazwał (Shaeffer "Assemblage" DUX), i choć silenie się na definicję "muzyki" uważam za bezproduktywne, są jednak pewne subiektywne założenia, które sprawiają, ze jestem (bądź nie) w stanie zaakceptować nawet najbardziej radykalny przekaz.
Po prostu muzyka musi o czyms opowiadac, i powinna dostarczać emocji, bez względu na język i konwencję stylistyczną. W momencie kiedy dostaje spreparowaną papkę dzwiękową, która nie wyraża praktycznie niczego, będąc co najwyżej jawnym manifestem niezależnośći, nowoczesności albo po prostu zwykłą prowokacją, eksperymentem bądź wyrazem artystycznej niemocy - ja wtedy mówię NIE. Po prostu nie daje się nabijać w butelkę.
Co tam wkleiłeś ? Kosmogonię i De Natura Sonoris ?
No pisałem juz wiele razy, i juz nie bardzo mam ochote sie powtarzać, no ale niech bedzie ostatni raz.
Dorobek Pendera dzieli się równo na dwa. Do początku lat 70tych - poszukiwania stylistyczne, awangarda, skrajny język i eksperymenty sonorystyczne (brzmieniowe).
A potem od 2 połowy lat 70tych powrót do tradycji, nawiązanie do romantyzmu, tradycyjnej formy i języka.
Oczywiście owe utwory wygrzebane na jutubie to przyklady twórczości dość radykalnie awangardowej, sonorystycznej i poszukującej. Wierze, ze nie do zaakceptowania dla ogółu. (Ale wiesz Gustaw jak to jest z tym "ogółem". Przychodzą mi do głowy różne nieprzychylne synonimy dla ogółu odbiorców, którymi nie zamierzam sie tu posilować ;-) )
Ja osobiście podchodzę do takiej "Kosmogonii" z przychylnym zaintersowaniem pomieszanym z delikatnym sceptycyzmem. Czyli w sumie z pozytywnym dystansem :) Ów sceptycyzm bierze sie z braku akceptacji dla wszelkiego typu muzycznych wynaturzeń i jałowej hochsztaplerki awangardowej lat 50-70 ubiegłego stulecia.
Jednak Pendera, nawet tego wczesnego zawsze słucham z co najmniej ciekawością, bo ta muzyka do mnie przemawia.
Ale oczywiście polecam rzeczy które brzmią wyraźnie bardziej tradycyjnie i nie tylko przypominają muzykę ale ponad wszelką wątpliwość nią są :-) Proponuję zapoznanie się z symfoniami II,V, albo koncertami skrzypcowymi, lub innymi rzeczami drugiego okresu twórczości. Do tych utworów, uważam, mogą spróbować podejść nawet odbiorcy niezbyt przygotowani. Jest szansa na zaakceptowanie tego rodzaju muzycznnych treści.
Oczywiście to wciąż jest... Penderecki, czyli muzyka chyba dość trudna i współcześnie brzmiąca. Ale pewnie warto przynajmniej spróbować.
I jeszcze jedno. Pewien paradoks estetyczny może polegać na tym, iż taki koncert fortepianowy Kilara to z całą pewnością muzyka, muzyka dość miałka i zbanalizowana. Jeśli zaś ktoś zechciałby pozbawić Kosmogonii lub De Natura Sonoris muzycznego miana..., to na zdrowie, niechże sobie pozbawia. Ale to nie zmienia faktu, ze ja osobiście do łóżka biorę Kosmogonię (niemuzyczną), a za muzycznego Kilara - dziękuję.