No to ja dalej. W celu zachowania tego zapoczątkowanego już na spotkaniu chaosu, pozwolę sobie na wstęp :) Otóż było to spotkanie osób, które w zdecydowanej większości znają się już dobrze także z reala, ja nawet ze wszystkimi. W związku z tym atmosfera była luźna i radosna, choć podczas słuchania panowało skupienie. Jako że Bartek - GRADO__Fan zapoczątkował użycie bardzo obrazowych metafor, ja pójdę w świat nieco bardziej martwy i spróbuję zobrazować różnice między słuchawkami Beyerdynamic DT880 Pro a AKG K701. Od razu zaznaczam, iż wpiąłem je do swojego, dobrze znanego mi systemu, strojonego z użyciem drewnianych modeli Grado - GS1000 tudzież RS2. Czym się AKG i Beyerdynamic charakteryzują? Jedną wspólną cechę już podałem - szybko znikają z głowy, AKG chyba nawet nieco szybciej. Czyli dostajemy wystarczająco realistyczny obraz muzyczny, a różnice są między nimi jak pomiędzy kawą ze śmietanką i bez. Ta ze śmietanką to oczywiście AKG K701, dźwięk jest spójny, kremowy, relaksujący, z nieco odprężonymi, uspokojonymi krańcami pasma. Mnie się takie granie kojarzy z mało posłodzoną białą kawą, ze sporą ilością dobrej gatunkowo śmietanki. Taka w sam raz ilość, żeby było smacznie i przyjemnie. Scena dźwiękowa gęściejsza jest bliżej słuchacza, nieco się na krańcach, takie to naturalne, i nostalgicznie rozpływające się w dal granie. Nie słuchałem aż tak dokładnie, aby wychwycić posmak średnicy tudzież innego zakresu pasma. Te słuchawki tak zapewne mają grać, podobnie jak AudioNemesis ma grać tak jak chce autor, a jak się nie podoba, to się zawsze znajdzie coś innego, co się spodoba. ;)
Beyerdynamic DT880 Pro ukazał mi się natomiast jako dobrze posłodzona, wysokogatunkowa kawa bez śmietanki. Na pierwszy rzut ucha słychać szeroką, nieco bardziej rozstrzeloną scenę niż w AKG K701, czyste, czarne tło i nieznacznie ciemniejszą, ale słodką średnicę, stawiającą nieco bardziej na kolor niż powietrze. Po chwili słodycz staje się normą i następuje to samo zniknięcie słuchawek z głowy. Więcej szczegółów na tym spotkaniu nie wyłuskałem, zresztą było o tych modelach słuchawek nie raz, zacnego pióra innych kolegów, chociażby to, co opublikowali w dziale Opinie.
Grado GS1000 - właściwie zawodnik też już znany. Ciekawym doświadczeniem była konfrontacja tych z początku produkcji - Fallowa, i moich bardziej z ostatniej serii. Fallowa grają jaśniej, swobodniej, bardziej otwarcie i z mniejszą ilością basu. Moje grają dźwiękiem lekko uwięzionym, jakoś tak mrocznie i z bardziej obecnym, choć niezbyt swobodnym basem. Przestrzennie też są na razie lekko duszne, stopień frywolności jest jeszcze niski.
Grado RS2 - cóż, od ostatniej wizyty u Piotra Ryki i poprzednich spotkań u Rolandsingera jeszcze odpuściły, dostały nieco swobody i otwartości. Popełniłem niegdyś w dziale opinie porównanie tych moich RS2 do dobrze "zmęczonych" RS1. Miałem też sposobność porównać moje już lepiej przygotowane RS2 do półsurowych RS1. I co z tego wyszło? Aby zakończyć taką walkę przed czasem należy wziąć nagranie plenerowe, np. sztuczne ognie z Demo CD Ultrasone. RS1 wszystko pokazują z dokładnością i przepychem, uwydatniając wszelkie smaczki, niuanse, wielokrotne odbicia dźwięków, echa, itp. RS2 to mało interesuje. One pozwalają słyszeć dokładnie tyle, żeby się poczuć, że się jest tam, gdzie to całe dźwiękowe zamieszanie się odbywa. Potrafią teleportować słuchacza w miejsce wydarzenia, choćby na te błonia, gdzie sobie ludziska sztuczne ognie odpalili. Bez dodatkowych wytłumaczeń i bezpretensjonalnie, stosując tylko konieczne minimum środków podparte delikatnie posłodzoną barwą i optymistycznym klimatem. Wnioski nie tylko ze spotkania, no ale chyba mi wolno? ;)
Creative Aurvana Live! - o tych się już opisałem nie tylko na tym forum. ;) Inni też. Mogę jeszcze tylko pogratulować Rolandsingerowi w wytrwałości w poszukiwaniach dla nich dobrego towarzystwa, bo Acrolink 6N-A2400II stawia kropkę nad i z jego wzmacniaczem słuchawkowym i AudioNemesisem, a kabel od HD650 w tym zestawieniu się sprawdza znakomicie. Acrolink zresztą też obsługiwał wszystkie DACe na głośnikach, i nie było zgrzytów. Mocna strona CAL! to zadymiony, gęsty, klubowy klimat, wyraźne pogłosy i lekka kompresja dynamiki, co pozwala na głośny odsłuch bez fatygi.
Yamamoto HA-02.
Cóż nie mogłem się doczekać pisząc ten tekst, aż dojdę do tego tematu. :) Pierwsza sprawa - zupełnie inne wrażenie robił na mnie ten wzmacniacz teraz niż przy pierwszym kontakcie. Zapewne się wygrzał. :) Nie chodzi tu o zmianę zdania o 180 stopni, ale o to, że już nie mam zarzutów, jakie stawiałem mu na początku. Żadnego ograniczania przestrzeni lub dynamiki, bez cienia nieśmiałości, ale i bez sztucznego patosu, po prostu piękne granie, tylko trzeba je najpierw wyczarować. Do tego potrzebne są:
- dobrze nagrana płyta. Niech mnie diabli, ten krążek Rolandsingera jest znacznie bardziej wart tych 200zł pod względem realizacji, niż to co zalega półki w Saturnie w cenach 35-65zł w większości przypadków :P
- odpowiednie źródło. Przetestowałem tylko dwa, obydwa były dla mnie wystarczająco dobre: North Star i DIY CS-mod
- interkonekt. Acrolink się kiedyś z Yamamoto nie popisał, a tym razem... zabrakło czasu. :( Na szczęście zostały dwa DIY, coraz bardziej ostatnio lubianej firmy Conducfil.
Jako że mamy tu kilka zmiennych, trzeba równanie sparametryzować. Najpierw lampki. :)
Western Electric 408A (fabryczne) - podobno stanowią integralną część idei pana Yamamoto i filozofii HA-02. Dźwięk to... no nie napiszę kompromis, bo to by oznaczało coś za coś, ale konglomerat przyjemnej barwy, wyraźnej lokalizacji i dostatecznego ogarnięcia basu. Nie nazwę tego dyscypliną, bo aż tak to chyba nie było, ale kontrola na tyle dobra, że się nie rozłaził. Jak dla mnie lampki dobre do śledzenia pierwszoplanowych wydarzeń, pojedynczych instrumentów, ładnie różnicują nasycenie barw i mikrodynamikę. Oddanie faktury co najmniej bardzo dobre, aż drapało bębenki na niektórych pociągnięciach smyczka.
Westinghouse - ulubione lampki Fallowa, dla mnie landrynkowe, choć zastrzegam, że chodzi mi o smaczne landrynki owocowe, a nie zbrylony cukier. ;) Fakturę dla mnie mają zbyt gładką, do tego lekko rozdymają przestrzeń, tak jakby środkiem się nic nie działo, tyle że ten "pusty" środek to tylko taka mała sferyczna przestrzeń, i chodzi bardziej o przesunięcie ciężaru, jakby na boki i obręb bardziej niż centrum. Dźwięki mają swoją wagę i gładkość, życzyłbym sobie nieco więcej naturalnej agresji od czasu do czasu
Sylvania - chyba mój ulubieniec. :) Piszę chyba, gdyż nie przesłuchałem ich na tak szerokim materiale sprzętowym (DACe) i muzycznym jak Western Electric. Przede wszystkim dyscyplina i precyzja, ale bez zubożenia informacji barwowej, ale uwaga! Odchudzający barwy interkonekt zaowocuje dźwiękiem przyszarzonym i zbyt zasadniczym. W dobrym towarzystwie dostajemy świetną lokalizację i rozłożenie sceny, precyzja i na bokach i po środku, jak przez porządny obiektyw, najlepsza kontrola basu, wyraźna faktura. Dla mnie różnica miedzy nimi, a na przykład Westinghouse, to jak dać utalentowanemu malarzowi cienki pędzel, żeby wszystko dokładnie namalował i mógł precyzyjnie mieszać kolory kontra sytuacja, w której ten sam malarz operuje grubym pędzlem, prowadząc jednocześnie frywolną dysputę przerywaną spazmami śmiechu przez telefon komórkowy trzymany w drugiej ręce. I tak sobie ciapnie to tu to tam ładnym, niekoniecznie dokładnie dobranym odcieniem. ;) Oczywiście przesadzam, ale jakaś doza subiektywności przecież musi być. :)
Oceny dokonałem na Grado GS1000 Fallowa, na chwilę wpiąłem RS2, ale tego nie biorę pod uwagę, chodziło bardziej o pokazanie możliwości słuchawek kolegom.
Mojego wzmacniacza wolałbym nie oceniać, zresztą powiem wprost, ja do dziś nie umiem scharakteryzować dźwięku v.8. Robi co do niego należy, raczej nie zubażając nawet bogatego w różnorakie informacje dźwiękowe przekazu. Przyjmę wszelką krytykę (dźwięku) od Kolegów.
No i to chyba tyle.