Tak sobie rozmawiacie o skrypcie odchudzająco-wyłączającym wszystko do granic możliwości w Windowsach.
Tak się zastanawiam, naprawdę bez jakichkolwiek podtekstów, ale tak na zdrowy rozum. Jaki jest sens kupować system operacyjny, za całkiem niepomijalną kasę, żeby później wszystko w nim powyłączać i do poziomu tak ekstremalnego, żeby nadawał się wyłącznie od jednej czynności.
Bo to trochę tak jak kupić Jumbo Jeta, obciąć mu skrzydła, wybebeszyć co się da i cieszyć się że pojedzie po autostradzie.
Ale to czy nie lepiej kupić po prostu samochód, co służy od razu do jeżdżenia? Będzie chyba bardziej z sensem i taniej.
Albo inaczej, po co wjeżdżać samochodem w bajoro, żeby później cieszyć się jakie mamy doskonałe środki czyszczące? Może lepiej się w bajoro nie pchać w ogóle....
Więc może zamiast kupować i instalować system, który odpala 67 procesów w tle, aby je później pieczołowicie wyłączać, jako zbędne do audio i cieszyć się z hardcorowego podejścia. To nie lepiej może posadzić jakiegoś linuxa, chudy rdzeń systemu i do tego absolutnie niezbędne, pewnie ze 3 procesy, do obsługi audio?
Gdzie tu sens z tymi Windowsami, skoro ktoś je kupuje i instaluje z zamiarem wyłączenia 90% funkcjonalności. To jest po prostu nielogiczne i chore, już niezależnie od rozpatrywania efektów takiego działania. No chyba, że to na zasadzie, bo takie coś jest "trendy" i "cool". Ot taka fajna audiofilska zabawa.