Znamienne...
Muzyczni gawędziarze radiowi trafiają do lamusa - tak jak wodzireje z czasów Michała Bałuckiego
Gdy John Peel, najsłynniejszy na świecie radiowy prezenter muzyczny, zmarł kilka dni temu na atak serca, była to śmierć wręcz symboliczna. Wraz z Peelem umiera bowiem zawód radiowego prezentera muzycznego. Może nie nagle (jak Peel na serce), lecz na przewlekłą chorobę. Wywołała ją wielka konkurencja na radiowym rynku, czyli obszerna oferta oraz Internet. Dla tzw. zagadywaczy muzyki jest już w stacjach radiowych coraz mniej miejsca, a w większości nie ma go wcale. Chyba że się jest legendarnym skandalistą i prowokatorem - jak Howard Stern, upamiętniony w filmie "Części intymne". Albo jest się Johnem Peelem, czyli światową legendą znikającego zawodu prezentera. Ale i Peel zdawał sobie sprawę z tego, że profesja prezentera muzycznego kona. Dlatego od 1998 r. prowadził w Radio 4 program "Home Truths" - pełen czarnego humoru show na temat życia rodzinnego. Peel prezenter muzyczny kojarzy się z latami 60., gdy zasłynął jako jeden z pierwszych piratów, którzy nadawali audycje ze statków pływających poza wodami przybrzeżnymi Wielkiej Brytanii. Wylansował on wtedy takie megagwiazdy, jak: Jimi Hendrix, The Smiths, The Fall, Pulp, The Undertones.
W Polsce toczy się jeszcze walka o uratowanie prezenterów, bo rzekomo dzięki nim muzyczna sieczka okraszana jest wartościową refleksją i informacją. To mit: muzyczni prezenterzy opowiadają głównie o zawartości płyt, co w dobie Internetu i coraz powszechniejszej znajomości angielskiego jest zwyczajnym zawracaniem głowy. Nie dostrzegają, że muzyczni gawędziarze powinni trafić do lamusa - jak wodzireje. I to zarówno ci z czasów Michała Bałuckiego (na przykład w sztuce "Dom otwarty"), jak i ci z filmu "Wodzirej" Feliksa Falka. Czy nie jest znakiem czasu, że w Internecie nawet znani prezenterzy muzyczni oferują swoje usługi jako... wodzireje na weselach?