Od jakiegoś tygodnia grają mi w samochodzie piątka z dziewiątką Szostakowicza (NYP/Bernstein). Przed koncertem chciałem sobie przypomnieć. Ta muzyka na przemian nakręca, urzeka, ale i momentami irytuje. Szostakowicza słucha się szerokimi interwałami czasowymi. Gdzieś co kilkanaście/dziesiąt miesięcy. Mówię o symfonice, bo do koncertów wracam dużo częściej. Weź taki pierwszy skrzypcowy. To jest muza genialna i tyle.
I tu mała prośba (weźmiesz pod uwagę lub nie). Spuścizna Szostakowicza jest... "dość mizerna", tylko na użytek Twojego pisania na forach, lub prywatnych wypowiedzi. You know what I mean ? Tak naprawdę weszła ona do żelaznego kanonu najlepszej muzyki czasów wszystkich. I to zupełnie obiektywnie. Ja oczywiście łapię przekaz, że Britten, Dymitr czy Pender to "nędza", i doskonale rozumiem Twój estetyczny punkt widzenia, ale o wiele sprawiedliwiej i bardziej elegancko, będzie jeśli w przyszłości napiszesz. "Moim zdaniem, uważam że, jak tego słucham to...," Nikt wówczas Twojego zdania nie zechce kwestionować.
To samo zresztą tyczy się Brittena. Muszę Ci powiedzieć, że w pierwszym kontakcie z tą muzą (już to pisałem kilka wpisów do góry) gęba mi się krzywiła, bo to jakieś takie archaiczne, wygładzone, tonalne, eklektyczne, bez wyrazu...
Ale potem nagle pojawił się klucz do tej muzy i dziś sięgam po nią regularnie. Od kilku dni wałkuję uroczego Petera Grime'sa, a Les Illuminations a zwłaszcza Serenade for tenor, horn and strings... zabieram do trumny, albo każę grać na pogrzebie ;-) Kocham tą muzę na równi z III aktem Króla Rogera.
Choć z drugiej strony, nie piszemy muzycznych podręczników, ani nie szukamy prawdy absolutnej. Dobra więc... niech Ci będzie "mizerna". I don't fucking care... ;-)
Co do Sznittkego, właśnie trzymam w ręce boksik "The Ten Symphonies" BIS, a muza grzecznie czeka na rozpakowanie (przyszło to razem z Frankiem Martinem i "Peterem Grimes'em"). W następnym rzucie dojdą koncerty fortepianowe, więc rezerwuję dla Alfreda całe mnóstwo zimowego czasu i uwagi.
Zaglądaj i pisz o nowej muzie. Ja jestem max (nomen omen) otwarty i zaciekawiony.