Dorzucę swoje 0,05 PLN do dyskusji (może się uda ją reanimować;)
Z latami 80. w muzyce jest pewien problem. Nurty, które zdominowały wtedy zwłaszcza masową, ale i w sporym stopniu również nieco bardziej ‘wyrobioną’ publiczność (zwłaszcza w Polsce), obecnie kierują nasze skojarzenia w kierunku określeń w rodzaju: tandeta, plastik, muzyczna grafomania, przaśny kicz (który z obecnej perspektywy wydać się może nawet w pewien sposób fajny, jeśli go potraktujemy z przymrużeniem oka), itd. itp. I jak się w temat nie zagłębić, to nawet można by się z tym zgodzić…
Owszem, parę kwestii nie podlega dyskusji. W latach 80. zaczął się zjazd w dół w muzyce pop (choć właściwie to w następnej dekadzie było chyba jednak lepiej). Kompletny zastój był też w jazzie, tu to już imho naprawdę bida z nędzą, zdecydowanie najmniej ciekawe lata dla tej muzyki. No i nie poruszona chyba jeszcze kwestia - kiepska jakość nagrań. Realizacje z lat 80. (im wcześniej tym gorzej, bo w końcówce dekady zanotowano jednak wyraźną poprawę) brzmią najczęściej sucho, płasko, ostro, sterylnie. Nie wiem czy to przez raczkującą wtedy technologię cyfrową czy przez coś jeszcze innego, ale taki jest fakt. Płyty z lat 60 czy 70. potrafią i dziś brzmieć wspaniale (nawet przeniesione na CD), a wśród nagrań z lat 80. (zwłaszcza pierwszej połowy) naprawdę ze świecą trzeba szukać tych dobrze zrealizowanych (i żadne remasteringi ani inne cuda nie przynoszą znaczącej poprawy).
Prawdą jest też, że spora cześć muzyki lat 80. wyjątkowo brzydko się zestarzała. Znaczy się - nie przeszła pomyślnie ‘weryfikacji czasowej’, inaczej mówiąc okazała się czymś zdecydowanie sezonowym, a nie ponadczasowym. Ergo - obecnie okrutnie trąci mychą.
Szkoda nawet czasu na przykłady…
Zajmijmy się raczej wyjątkami, a tych jest wcale nie mało. Właściwie to nawet chyba trochę niesprawiedliwe jest tu mówienie o wyjątkach, może po prostu warto spojrzeć na lata 80. z innej perspektywy i wtedy okaże się, że to wcale nie jest dekada muzycznie stracona. Zwłaszcza w szeroko rozumianym rocku działo się naprawdę dużo. Fakt, że najciekawszych rzeczy trzeba szukać poza głównym nurtem, ale przecież tak jest po dzień dzisiejszy.
Z rzeczy powszechnie (nooo, dość;) znanych obroniło się Joy Division (trynd jest nawet na zżynanie z nich od pewnego czasu, tylko że… Curtis się chyba w grobie przewraca), może ewentualnie jeszcze The Smiths. Popularne wtedy brzmienia 4AD niestety imho mają obecnie walor głównie sentymentalny (no chyba, ze ktoś mimo 40-ki na karku ma mental egzaltowanej licealistki;) Za to różne post punkowe historie zarówno w UK (The Fall, Bauhaus, Killing Joke, New Model Army, PIL, Gang of Four) jak i po drugiej strony Atlantyku (oj, się działo - Sonic Youth, Minor Threat, Big Black, Bad Brains, NoMeansNo, Pixies, Husker Du, Swans) to były i są rzeczy godne uwagi, chociaż też różnie zniosły próbę czasu. Historia nie jest jednak sprawiedliwa, bo całą śmietankę spił zdolny epigon na początku następnej dekady, mówię rzecz jasna o Nirvanie;)
No ale do cholery, w latach 80. nagrano tak pomnikowe płyty, jak na ten przykład:
The Gun Club - Fire of Love (1981)
This Heat - Deceit (1981)
Pixies - Surfer Rosa (1988)
Jane’s Addiction - Nothing’s Shocking (1988)
Bad Brains – I Against I (1986)
Sonic Youth – EVOL (1986), Sister (1987)
Big Black - Atomizer (1986), Songs About Fucking (1987), notabene jedna z najlepszych okładek dekady;)
że o najlepszych albumach z dyskografii Jaskiniowego Mikołaja i Czekającego Tomka nie wspomnę!
A co z takimi bujnie rozwijającymi się wtedy nurtami jak industrial i postindustrial (Throbbing Gristle, Psychic TV, Current 93, Cabaret Voltaire, Einsturzende Neubauten) ?
A inne muzyczne undergroundowe wynaturzenia;) w rodzaju np. nowojorskiego no wave (Lydia Lunch, Glenn Branca) ?
A takie zjawisko jak Diamanda Galas ?
A kanoniczne dla rapu/hiphopu pierwsze albumy Public Enemy ?
Zatem - słaba dekada? Dajcież spokój!
Insza inszość, ze sam rzeczywiście bardzo rzadko wracam już do tej muzyki. Choć nie dotyczy to płyt poznanych przeze mnie stosunkowo niedawno, jak np. The Gun Club czy This Heat, no i tu wciąż zadziwia mnie ich świeżość i ponadczasowość. Ale i z przypomnianymi po latach albumami, które doskonale znam, też tak się zdarza…
Pozdrawiam