Na wstępie Arturo dziękuję uprzejmie za zaproszenie i umożliwienie tak fantastycznego spotkania. Decki deckami, muzyka muzyką, ale spotkać Was Panowie na żywo, pogadać, pośmiać się i wypić... "lampkę wina" ;D - były to emocje nie do przecenienia. Na poważnie. Zwłaszcza, że na żywo miałem okazję wcześniej spotkać się jedynie z Tobą Arturo.
Niezmiernie się też cieszę, że tylu nas udało się dotrzeć, a nawet z jednym z kolegów mały Road-Trip nam wyszedł :D.
Przechodząc jednak do decków, które do tej pory oglądałem tylko w folderach reklamowych bądź na zdjęciach kolegów, to jednak możliwość posłuchania tego i owego robi niesamowitą różnicę. Zwłaszcza, że nasz dzielny gospodarz naniósł tych "złomków" i pracowicie przełączał co chwilę, spełniając bez mała nasze każde zachcianki :D.
Opis tego co mi się najbardziej i w czym podobało zacznę od małego wstępu.
Otóż...opinie, recenzje i wszystko inne wyczytywane bądź zasłyszane w internecie czy często nawet od kolegów jest o kant d... rozbić. Niestety, ale takie jest moje zdanie, które wykrystalizowało się ładnych parę lat temu, gdy wchodziłem w czarne placki, a teraz się tylko powtarza w przypadku decków.
Nawet, jeśli pominiemy takie istotne zmienne jak akustykę pomieszczenia, pozostałe klocki toru czy nasze uszy, to jednak dla mnie olbrzymią różnicę robi również muzyka jakiej słuchamy.
Z szacownego grona byłem jednak najbardziej "rockową", a w zasadzie to konkretnie "czarną, smolistą i metalową" duszą :D, w związku z czym, muzyka którą uwielbiam i słucham na co dzień mocno odbiegała od typowego repertuaru kojarzącego się z odsłuchami sprzętów z górnej półki (który to repertuar, dla jasności, również mi się bardzo podobał, a 400 km drogi powrotnej umilali mi nowo poznani wykonawcy).
Mając na uwadze powyższe muszę z przykrością przyznać, że całkiem sporo "sław" i "gwiazd" wśród magnetofonowego towarzystwa, przy mojej muzyce zwyczajnie zgasło. Co więcej, nie była to jedynie moja opinia, ale również chłopaków, którzy ewidentnie słyszeli podobnie, mimo że ostre brzmienia nie zawsze są ich chlebem powszednim.
Moja trójka wygranych to:
1) Nakamichi ZX-7 - tutaj kompletnie bezapelacyjnie - mówi się, że nie jest to mocarz dołu, ale śmiem się nie zgodzić, gdyż ja deficytu niskiego pasma nie odczuwałem. W metalu ponadto daje radę znakomicie, pokazuje przestrzeń i szczegółowość, jak również poszczególne instrumenty znakomicie, mimo mocno skompresowanej dynamiki i przeważnie słabej realizacji nagrań tego gatunku.
2) Szatan, czyli jak sama nazwa wskazuje Sony TC-K666ES - ten łobuz potrafił zagrać, oj potrafił. Przyznaje, że robił coś dziwnego ze sceną w głąb, jeśli chodzi o instrumenty, z jakiegoś powodu gitary rytmiczne poszły mocno w tył. Czy mi to przeszkadzało? Trochę. Jednakże jest to deck, który się nie pogubił, a jednocześnie pokazywał swój własny charakter, który do tej muzyki pasował, choć z początku wydawał mi się ździebko dziwny.
3) Tutaj, jeśli dobrze pamiętam to Aiwa AD-F990 i chyba troszkę Braun C3, aczkolwiek tych dwóch nie jestem już taki do końca pewien, jeśli mam być całkowicie szczery. Względem powyższych (ZX-7 i 666) te już zaczynały się gubić w co gęstszych i szybszych pasażach, niestety zaczynało brakować szczegółowości moim zdaniem, choć w dalszym ciągu było to "coś" i z powodzeniem poleciłbym oba do takich gatunków.
Chciałbym opisać wrażenia z kilku innych decków, które zaskoczyły mnie pozytywnie oraz mniej:
1) Nakamichi 700ZXL - kawał kloca, który brzmiał absolutnie przecudnie. To co robił z basem, w jaki sposób go oddawał to mistrzostwo i nie ma innego słowa na to, z poprzedniej wizyty pamiętam, że konkurencją w tej kwestii mógł być Tandberg 3014. Wyświechtane sformułowanie "analogowe brzmienie" czy "analogowe ciepełko" niestety pasuje tutaj bardzo odpowiednio, moim zdaniem. Dlaczego jednak nie znalazł się w powyższej trójce? Zwyczajnie do metalu nie do końca mi odpowiadał, brakło mu szczegółowości w górze pasma względem ZX-7 i to niestety mi przeszkadzało. Arturo był uprzejmy zrobić dla nas test nagrywania na nim i moje odczucie było jednoznaczne - góra pasma w 700ZXL jest dla mnie taka delikatnie wygładzona. To nie tak, żeby mu pasma brakowało, bo wszystko jest i słychać, ale takie delikatne, troszkę ugrzecznione brzmienie na górze, mi akurat nie odpowiadało.
Podsumowując - jeśli mógłbym mieć dwa, brałbym 700ZXL i ZX-7, jeśli tylko jeden - wybrałbym ZX-7 bez namysłu.
2) ASC AS-3001, Revox B-215, Alpine AL85 - nie moje brzmienie - potrafiły pokazać fajny dół, ale jednakże niewiele więcej. ASC gubiło się w cięższej muzie kompletnie, podobnie zapamiętałem piękną Alpinę AL85, natomiast Revox był O-K. Ot tylko OK, bez szału, choć początkowo po ASC wydawał się ciekawszy (do czasu podłączenia kolejnego decka, którym był szatan soniacza).
3) Technics RS-B100 - król dyskotek ;D. Do pewnych rodzajów muzyki będzie znakomity, ale odnosiłem wrażenie, że to takie granie "na konturze". Mi nie odpowiadało, a jak tylko zabrzmiał głośniejszy, żeński wokal to krew szła z uszu, no nie oszołomił mnie zanadto.
4) Onkyo TA-2900, Aiwa AD-3800 i Arcam Delta - przyznaje, że nie pamiętam, co mi w nich nie odpowiadało, ale też nie kojarzę, żeby mnie czymś oszołomiły. Delta nie szalała z górą pasma, jeśli dobrze kojarzę - czegoś brakowało. Aiwa już się trochę gubiła, ale dalej potrafiła położyć znacznie "droższe" i bardziej "cenione" konstrukcje, co było niemałym zaskoczeniem dla mnie. O Onkyo nie kojarzę nic szczególnego.
5) Nakamichi Dragon - to jednak największe zaskoczenie spotkania...tego decka nie chce się słuchać :D. Ja wiem, ja wiem, masterpiece inżynierii i tak dalej, top decków i takie tam, ale co z tego jak to nie gra. Tzn. gra, ale tak jakoś bez dynamiki, bez ducha, bezpłciowo i w ogóle nie angażuje. Miałem okazję słuchać Dragona u Artura przy okazji poprzednich wizyt i powiem szczerze wtedy byłem zszokowany różnicą w jakości brzmienia w starciu Dragon vs ZX-7 (na korzyść tego drugiego). Ta wizyta i odczucia moje i kolegów, tylko potwierdziły moje pierwsze wrażenie sprzed parunastu miesięcy.
Powyższe opinie są oczywiście moimi wybitnie subiektywnymi odczuciami i nie miałem zamiaru urazić żadnych z kolegów, którzy takie sprzęty posiadają i uwielbiają. Ot...nie każdy mi podszedł i tyle, odsyłam do wstępu - nie każdy deck, do każdej muzyki.
Zaznaczę tylko, że słuchaliśmy naprawdę różnej muzyki, w tym męczyłem kolegów metalem w środku nocy, zmienialiśmy decki, wracaliśmy do niektórych, porównywaliśmy na tyle wnikliwie, na ile nam czasu starczyło. Z pewnością nie był to absolutnie jedyny i słuszny test, ale też nie o to chodziło. Bez dyskusyjnie każdy z decków obnażył przed nami swoje mocne, jak i słabe strony. Jedne i drugie mogą się podobać lub nie, ale piękne jest właśnie to, że każdy z nich brzmiał naprawdę zauważalnie inaczej - innymi słowy dla każdego coś dobrego.
Dodam tylko jeszcze jedną uwagę, na którą chyba wszyscy zwróciliśmy uwagę - niektóre decki szumią zauważalnie mocniej niż inne. Siłą rzeczy "grubasy" jednak pokazywały w tej kwestii klasę i mimo znacznych głośności była cisza, podczas gdy bardziej "cywilne" decki jednak szum pokazywały dość zauważalnie. Zabawne było to, że nie zwróciliśmy chyba uwagi, na to że jest cisza między utworami, a raczej rzuciło się w uszy, gdy któryś kolejny deck zauważalnie zaszumiał :D.
Winyl i cyfra... :) - no cóż, ja w winyl wpadłem jakiś czas temu i z jakiegoś powodu tych płyt przybywa. Skłamałbym, że za każdym razem jest lepiej niż cyfra, potrafi być różnie, dużo zależy od realizacji i tego kto rżnął master do stempli i jak bardzo wiedział co robi. Niemniej nawet we współczesnej "mocnej" muzyce bardzo często brzmienie z czarnego placka jest ciekawsze, pełniejsze i inne niż z cyfry. Ja akurat uwielbiam winyl i jego brzmienie. Co zrobić.
Powtórzę się i jak kogoś zęby bolą od mojego słodzenia, to niech oleje dalszą wypowiedź :D. Niemniej jeszcze raz dzięki Arturo za niesamowitą gościnę i Wam Panowie za nietuzinkową atmosferę. Obiema rękoma podpisuje się pod takimi spotkaniami w przyszłości.