Zależy co to jest za "niewierność".
Jeśli nagrywa z wyraźnym spadkiem jakości dźwięku, obcinaniem pasma, brakuje szczegółów itd, to wiadomo, że jest nie do przyjęcia.
Natomiast jeśli ma wszystko co mieć powinien, dźwięk nagrywa i odtwarza ze wszystkimi szczegółami, nie słychać żadnych braków, ma co trzeba, ale jednocześnie dodaje od siebie coś ciekawego, np. cieplejszą barwę "analogową", większą przestrzeń, czy cokolwiek innego, to jest dla mnie pozytyw.
Powiem więcej - nie rozumiem idei magnetofonu, jeśli kompletnie nie można go odróżnić od źródła. Jak nie mogę odróżnić zupełnie, to właściwie nie ma frajdy, puszczam sobie źródło i jest bez różnicy. Ja lubię taśmę za to, co daje od siebie, a czego np. źródła cyfrowe nie mają. Jeśli magnetofon jest kompletnie przezroczysty, to może z technicznego czy "audiofilskiego" punktu widzenia jest super, ale dla mnie jest po prostu... nudny! :) Taki np. jest dla mnie Pioneer CT-757. Świetny deck, kompletnie nie mogę mu nic zarzucić, solidny, nagrywa wiernie, odtwarza wiernie... Ale brzmieniowo wolę 737, nawet mimo braku basu. Bo 737 ma to coś, ten błysk, świetną, aksamitną górę która szalenie mi się podoba.
Z kolei taki Akai GX75 jest super wierny i ciężko odróżnić go od źródła, ale on z kolei czaruje przestrzenią, sceną, powietrzem. To niesamowite, jak muzyka nabiera na nim innych kształtów, jak się rozrasta i otacza, jak świetnie jest to wszystko poukładane - chociaż brzmi wiernie.