No dobra koledzy, zróbcie trochę miejsca - teraz ja się nieco uzewnętrznię:
„Błogosławieni głusi, albowiem oni hajendu pragnąć nie będą”.
Moja droga przez coraz wyższą jakość dźwięku docierającego do uszu zaczęła się jakieś 30 lat temu, gdy mój przyjaciel (pozdrawiam Roberta) za ciężko zarobione przez ojca-emigranta w NRF (tak się wtedy pisało) pieniądze kupił przenośny odtwarzacz kasetowy marki STEREO ze słuchawkami Panasonic (odtwarzacz też był tej marki, ale stereo było napisane wielkimi literami, więc...) oraz oryginalną kasetę Fugazi (Marillionu). Przepaść dzieląca nasze poprzednie doświadczenia muzyczne (Kasprzak/Grundig RS232) od nieba, które było nam dane za życia nawiedzić, była niewyobrażalna. Byłem przekonany, że już nigdy w życiu tak ogromnego skoku jakościowego nie będzie mi dane doświadczyć.
Byłem i jestem, bo rzecz jasna, tamtego uczucia nie przebije nic, ale ostatnie trzy dni udowodniły mi, że jednak ciągle w moim życiu jakieś rewolucje (przynajmniej w sferze odbioru dźwięku) są możliwe.
A wszystko zawdzięczam forum Audiohobby.pl i jednemu z jego guru – Wiktorowi, który dał chętnym możliwość poobcowania weekendowo z zestawem słuchawkowym Stax 3170. Zapisała się grupa zacna, same tuzy forów wszelakich, diajłajowcy, recenzenci albo przynajmniej Znawcy. I ja – bidulek, co jeszcze kilka dni wstecz był przekonany, że Fidelio L2 to już naprawdę reprodukują dźwięk, że ho ho.
Co się zatem wydarzyło takiego rewolucyjnego i czy będę dzielił swoje życie na Ante i Post Stax?
W piątek wieczorem, kiedy już wszystkie stworzenia duże i małe (żona, córka, pies i kot) przeszły w tryb hibernacji, wyciągnąłem z ogromnego pudła słuchawki właściwe (nausznicae vulgaris) i energizer i podłączyłem je do następującej konfiguracji:
- źródło zupełnie pierowotne - mini komputer z dedykowanym wyłącznie odtwarzaniu muzyki serwerem Daphile, który to czyta (i robi to wspaniale) wszystkie formaty plików cyfrowych ze wszystkiego co się do niego podłączy (aż czuję wibracje powietrza od tego grymasu niesmaku, który pojawił się na twarzach co bardziej ortodoksyjnych wyznawców winyli, lamp i wszelkich innych analogów). Ten to właśnie Daphile odtwarzał muzykę w formacie FLAC zarówno z plików, z podłączonego pendrive'a, jak i strumieniowo z TIDALA HiFi.
- źródło niezupełnie pierwotne (w skrócie DAC) - Audio-gd 11.32
Z DAC-a za pośrednictwem kabli, które przyjechały razem ze Staxami, sygnał powędrował prosto do energizera, gdzie nabrał mocy właściwej i rozpętał istną burzę elektrostatyczną, zamieniając na mniejsze bądź większe wyładowania sygnał zapisany w następujących zbiorach danych:
(pozwolę sobie kolejno wtrącać moje odczucia, pojawiające się w trakcie docierania do mnie efektów opisanych powyżej zjawisk, które to właśnie (odczucia, nie efekty) kilka akapitów wyżej nazwałem rewolucją)
1. Mozart – Requiem – London Symphonic Orchestra pod Sir Colinem Davisem
Nie wiem, jak dobre to wykonanie, ale teraz jest wyraźnie lepsze. Poprawiła się przede wszystkim sceniczność całej realizacji. Nie umiem poprawnie nazwać wszystkich instrumentów, które wzięły udział w nagraniu, ale potrafię z bardzo dużą dokładnością wskazać, gdzie znajdowały się w jego trakcie. Bardzo wiele zmieniło się w kwestiach wokalnych. Szczególnie panie śpiewające z przodu rozkleiły się (to znaczy ich głosy uległy silnemu odseparowaniu, przez co dużo łatwiej jest mi śledzić ich partie) a i reszta chóru dociera dużo precyzyjniej (do tego stopnia, że odbieram przeróżne pomruki, pochrząkiwania, mlaskanie i inne zabiegi oralne, których celem zapewne jest przygotowanie się do jakiejś szczególnej ekwilibrystyki wokalnej – ha! - nie wiedzieli, że ja ich tu w Staxach przypilnuję, czy świewają, co Mozart kazał, czy na pogaduchy przyszli…)
Tak więc, są aspekty, w których więcej nie musi znaczyć lepiej :)
Podsumowując – zestaw Staxa ożywia i urozmaica realizacje muzyki klasycznej – zarówno chóralnej jak i orkiestrowej. Nie chcę się silić na specjalistę, bo klasyka to zaledwie około 10% mojego czasu z muzyką, ale odnoszę wrażenie, że tutaj zysk jest najwyraźniejszy i pewnie gdybym uzależniał moje decyzje zakupowe od jakości reprodukcji tego gatunku, to od dzisiaj zbierałbym na Staxy.
2. Jan Garbarek – Visible World
Czy ja napisałem powyżej, że w klasyce zysk jest największy? No to bzdurę napisałem. Szelesty, podmuchy, wybrzmienia, cyknięcia. Wszystkie dźwięki, które da się wydobyć z instrumentów perkusyjnych brzmią na tej płycie po prostu nieziemsko. Nie wiem (i chyba nie chcę wiedzieć) jak to jest możliwe, że słychać tak dobrze tak drobne zdarzenia dźwiękowe, ale chwała Japończykom za to, że uzasadniają zakupy dobrze zrealizowanych płyt. Rzeczywiście – świat staje się widoczny, szczególnie po zamknięciu oczu. Muzyka angażuje w 100%. Nie ma to nic wspólnego z tzw muzyką relaksacyjną i nagranymi w jakichś zaawansowanych systemach przestrzennych (binaureal czy jakoś tak) odgłosami potoków i innych szumów wiatrów. Garbarek (a może Stax) wyczarowują powietrze, wodę, ziemię i ogień z dość prostego instrumentarium. Oczywiście – saksofon z przodu, ale bas mruczy i krąży a wszystkie przeszkadzajki (na tej płycie sens tej nazwy ginie) rozciągają się od prawa do lewa i od tyłu po horyzont pozwalając na orientowanie się we wszystkich zdarzeniach, które wokół nas się rozgrywają. A dzieje się tu… Genialnie.
3. Świerszcze, psy, krzyki, gitara, patos – czyli Amused to death – Roger Waters
Płyty takie jak ta powinny być dołączane do zestawu Staxów w tak zwanym "bundlu" z dopiskiem, jaki stosuje Chesky - „usłysz różnicę”. Wydaje mi się jednak, że o ile w nagraniach klasycznych i jazzowych tylko techniczni realizatorzy dźwięku myślą o tym, w jaki sposób przedstawić dźwięk na płycie, to właśnie na płytach Watersa słychać, że sceniczność muzyki jest co najmniej równie istotna jak pozostałe jej walory artystyczne i jest projektowana równie wcześnie. Waters wymyślił wszystko tak, aby słuchacz nie miał chwili wytchnienia i ciągle odkrywał nowe smaczki zarówno w sferze fabularnej jak i w kwestiach realizacyjnych. Banałem będzie jak napiszę, że usłyszałem tutaj więcej przez te kilkadziesiąt minut, jakie mogłem poświęcić tej płycie na Staxach, niż przez 20 lat jej słuchania na wszystkim innym, na czym jej wcześniej słuchałem. Wiem, że ludzie wymieniają się informacjami na temat rasy szczekających psów, gatunków świerszczy, odległości burzy i innych zapisanych na tej płycie zdarzeń. Nie ma co pisać, trzeba tego słuchać (i czekać, aż Fajans coś nowego wyda).
Nota bene – poprzednie płyty Watersa to też absolutna pierwsza liga jakości dźwięku i rozbudowania fabularno-scenicznego.
4. Talk Talk – The Colour of Spring
Klimat nostalgii, oczekiwania, nadziei – to sporo niskich dźwięków do przekazania. Nie jest to wprawdzie techniczny death metal i bas nie musi aż tak ciężko pracować, niemniej jednak słuchawki w dolnych rejestrach mają co robić i musi to być praca wykonana porządnie. O górę (której też jest bardzo dużo, bo w tej płycie powietrza jest tyle, że balony można dmuchać) byłem spokojny. Nie wiedziałem tylko, jak słuchawki poradzą sobie z basem (naczytałem się pierdół, że elektrostaty nie radzą sobie z basem to i obawy rosły).
Ilościowo może faktycznie – jakiejś klęski urodzaju tutaj nie ma, ale za to jakościowo...
Żeby nie wprowadzić jakichś wątpliwości – jeśli basu byłoby choć odrobinę więcej, niż dają Staxy – byłoby go zbyt dużo. Jest tam gdzie ma być, trwa tyle, ile ma trwać i jest go tyle, ile trzeba. Dociąża, nie spowalnia, niczego nie przykrywa – idealnie. A średnica i góra sprawiają, że piszę ten akapit trzecią godzinę, bo nie umiem się oderwać od słuchania płyty, którą znam na pamięć w każdą stronę. No ale przecież nigdy nie słuchałem jej w taki sposób – jednocześnie analityczny (bo muzycy rozeszli się po scenie i każdy mocno pilnuje swojego miejsca) i syntetyczny (bo dźwięki doskonale się uzupełniają i znajdują niesamowicie silne oparcie w wyraźnym, ale wcale nie mocno akcentowanym rytmie, który czuć jako ruch powietrza wdychanego i wydychanego w trakcie spaceru po lesie, świeżo po burzy). I znów Hollis nie przewidział, że ktoś go będzie tak pilnie słuchał i zostawił na płycie mnóstwo śmieci (jakieś mruknięcia, uwagi do muzyków, komentarze – a może to tak miało być – nie wiem).
5. Reszta świata
Mam kilkadziesiąt ulubionych płyt – raczej 90 niż 20. Głównie słucham rocka progresywnego, różnych odmian metalu, post rocka, klasyki w dużych składach, smooth jazzu. Oczywiście w ciągu tych trzech dni nie udało mi się posłuchać wszystkiego, czego bym chciał posłuchać. Wszystko jednak, co zagrało, zagrało wyraźnie lepiej. Największa radość w nowej odsłonie dawała mi scena. W tej dziedzinie słuchawki Staxa są absolutnie nie do pobicia i gdybym sam nie usłyszał, co się dzieje w muzyce, którą znam tak przecież dobrze, to nikomu bym nie uwierzył, gdyby próbował mi opowiedzieć. Wiele zdarzeń nabrało sensu z punktu widzenia rozwoju zdarzeń na płycie (w przypadku muzyki, której słucham, często akcja rozciąga się na wszystkie utwory i aby w całości odebrać zamysł autora trzeba mieć rozeznanie zarówno w muzycznej treści płyty, która podkreśla i uzupełnia libretto, ale również ma oparcie w geograficzno-geometrycznym rozmieszczeniu pozornych źródeł dźwięku). Idealnie precyzyjne przekazywanie partii basowych, pozwoliło wysunąć się do przodu (a często w ogóle zaistnieć) sygnałom towarzyszącym różnym zdarzeniom (niepokój wywołany ruchem, wrażenie chaosu lub porządku, spokój bądź niepokój przekazywany przez rozedrgane bądź stojące plamy dźwiękowe w wyższych rejestrach). O wielu z tych zjawisk nie miałem zupełnie pojęcia i żal mi rozstawać się ze sprzętem, który pokazał mi jak wiele mogę jeszcze usłyszeć.
Podsumowanie zalet:
- nieprawdopodobna szczegółowość, która jednak pozwala się skupić na całości (dzieje się tak chyba dzięki dość wąskiej prezentacji - jak na smartfonie z ultra wysoką rozdzielczością ekranu - bez problemu obejmiesz całość, ale po dokładnym wpatrzeniu się, wyłapiesz najdrobniejszy szczegół)
- zapierająca dech klimatyczność, ocierająca się wręcz o efekty rodem z kin 5d - drgania, muśnięcia - nie wiem jak to się dzieje, ale się dzieje, że....- bardzo dobra kontrola niskich tonów - nie jestem basolubem, więc nie będę się rozpisywał nad poszczególnymi pasmami basów - po prostu - bas jest fenomenalnie punktualny czasowo, idealnie precyzyjnie zlokalizowany, niczego nie przykrywa.
- średnica i wysokie tony to czysta poezja, ważne, że nie ma tu nadmiernej ostrości, nawet użyłbym słowa "ciepło", ale nie użyję, bo mogłoby zostać niewłaściwie odczytane.
- lokalizacja zdarzeń, brak sklejania się sąsiadujących dźwięków, możliwość śledzenia praktycznie każdego wybranego instrumentu/głosu - mistrzostwo świata.
Nie jest to jednak sprzęt bez wad.
Dość boleśnie obnaża słabe realizacje. Pewnie przestałbym słuchać Marillionu, U2, Red Box i jeszcze kilku wykonawców, których lubię (a przynajmniej niektórych ich płyt) gdybym miał ich słuchać na Staxach. Płasko, w środku głowy, jeśli już jakiś ruch, to nienaturalny…
Boleśnie odebrała też Staxa moja głowa – jej czubek mam odciśnięty tak, że nie mogę się dotknąć, szyja mnie boli a wokół uszu mam coś w rodzaju odleżyn. Ciężar na głowie i imadło na uszach to coś, do czego zupełnie nie jestem przyzwyczajony i gdyby jutro się okazało, że nie muszę słuchawek oddawać, tylko mogę słuchać kolejne trzy dni, to moja radość byłaby cokolwiek wątpliwa (na obronę Staxów też coś mam: mało kto jest tak zwariowany jak ja i siedzi 3 doby praktycznie bez przerwy, ze słuchawkami na głowie)
No i cena. Najprawdopodobniej po prostu nie jestem targetem. Staram się racjonalnie iść przez życie i dysponować zasobami tak, by ich dystrybucja świadczyła o przyjętych przeze mnie i moją rodzinę priorytetach. Dlatego równowartość dwóch średnich krajowych za (jakby nie było) słuchawki, to jednak zbyt wiele.
A szkoda – naprawdę. Bo chyba się zakochałem. Więc gdyby to były nie dwie średnie, ale takie jakieś minimalne, to kto wie...
P.S. Dziękuję koledze Paratykusowi za pomoc w przygotowaniu tekstu - kilka uwag, ale jakże celnych.
P.P.S. Przepraszam wszystkich za brak zdjęć - ale muzyka pochłonęła mnie tak, że nawet sikać chodziłem co drugi raz (niczego nie będę wyjaśniał). Więc o zdjęciach nawet nie pomyślałem - a ta hiena (kurier znaczy) już stała u drzwi i chciała krwi