Na wstępie podziękowania dla Aplauz, Audiohobby.pl, a w szczególności dla Wiktora, za możliwość wzięcia udziału w tak fajnym przedsięwzięciu, jakim jest osłuchanie topowego zestawu od Sennheiser’a u siebie w domu.
Firma Sennheiser była ze mną od początku audiofilskiej przygody. Pierwszymi „highendowymi” słuchawkami, jakie miałem były HD555 i wtedy to był prawdziwy szał. Szybko jednak zacząłem myśleć o czymś więcej i tak przerobiłem wiele różnych słuchawek różnych producentów, ale to pięćsetpiędziesiątkipiątki mają specjalne miejsce w moim sercu. Stary flagowiec w postaci HD650 również gościł w moim domu, niestety nie przypadł mi do gustu – taka góra jest dla mnie nie do przyjęcia. Zobaczymy, co potrafi nowy najwyższy model z oferty Sennheisera. Nigdy nie miałem okazji ich słuchać, chociażby przez krótką chwilę, więc będzie to opis pierwszego wrażenia i po trochu tego drugiego, bo czasu na obeznanie się ze sprzętem nie było wiele.
Zanim przejdę do opisu, przedstawię swoje preferencje brzmieniowe. Moimi idealnymi słuchawkami byłyby DT880 z dociążonym dołem. Co do DT990 to nie spełniają tych wymagań, dla mnie to zupełnie inny sposób grania wręcz na tyle, że DT990 uważam za słuchawki przeciętne, a 880 za te z najwyższej półki. Słuchawkami, na których najdłużej słuchałem muzyki były Shure 840 i choć są one kompletnie nie audiofilskie, przez ich koloryzacje i podbicie wyższego basu, to przyjemność ze słuchania muzyki stoi na najwyższym poziomie, pomimo ich wielu braków i wad. Słuchając HE400 bolała mnie tylko głowa, więc słuchawki planarne i inne takie wynalazki są chyba nie moją parą kaloszy.
Zaczynając od rzeczy mało istotnych dla mnie, czyli wyglądu. Słuchawki HD800 są bardzo solidnie wykonane. Wyglądają na masywne, ale wcale nie ważą tak dużo. Nie ma obawy, że coś się tutaj z czasem rozpadnie. Jedyne, do czego można się przyczepić to regulacja pałąka. Chodzi bardzo delikatnie, kto wie, czy z czasem nie zacznie gubić ustawienia. Wygoda stoi na najwyższym poziomie. Słuchawki świetnie przylegają do głowy, przy czym nie ma uczucia imadła. Można w nich siedzieć godzinami. Nic nie trzeszczy, słuchawki obracają się płynnie w obu płaszczyznach. Kombajn, jakim jest HDVD800 również jest wykonany na najwyższym poziomie. Na przodzie znajduje się podświetlany niebieską diodą włącznik, przełącznik wejść sygnału, który działa zaskakująco dobrze, można bardzo szybko przełączać miedzy ustawieniami, co było niezwykle pomocne przy testowaniu każdego z wejść. Jest jeszcze regulacja głośności, która chodzi z dobrze dobranym oporem. Przez szybkę na górze urządzenia możemy zobaczyć część wnętrzności, podświetlonych lekką poświatą niebieskiej diody. Na tylnym panelu ogrom wejść/wyjść. Jedyne, czego brakuje to możliwości pracy jako przedwzmacniacz. Nie odnotowałem żeby sprzęt mocno się nagrzewał.
Najpierw podpiąłem HDVD800 z moimi słuchawkami, bo jestem osłuchany z ich brzmieniem. To, co usłyszałem, było bardzo dobrze mi znane, powiem więcej było niemal identyczne z moim zestawem. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że mój zestaw wyniósł mnie około 1500zł. Jest to tor zbudowany kompletnie w oparciu o rozwiązania DIY. Zaczynając od DACa na ES9023 z masterclockiem i TCXO, przez interkonekty na Conducfilu 8896, kończąc na wzmacniaczu słuchawkowym The Wire. Za źródło robił komputer wyposażony w program JRiver. Trzeba od razu zaznaczyć, że jest to brzmienie wysokiej klasy, gdyby było inaczej dawno bym zmienił swój sprzęt, a przerobiłem wiele przetworników i wzmacniaczy.
Każde z wejść cyfrowych oferuje równie dobrą jakość sygnału, nie sprawdziłem tylko AES/EBU. Gdybym miał wybrać najsłabszy z nich byłby to USB, prawdopodobnie przez fakt, że pojawiało się sporadyczne trzeszczenie podczas odtwarzania plików i psuło końcowy efekt. Ostatecznie udało mi się go wyeliminować, zmieniając kabel USB na swój zamiast tego dostarczonego w paczce. No dobrze, ale co to znaczy wysokiej klasy brzmienie. Brzmienie jest rozdzielcze, precyzyjne, nie ma mowy o jakimkolwiek zamuleniu któregoś z pasm. Jest bardzo równo, nic nie wysuwa się na przód, nie kłuje w uszy, nic nie jest podbite, jednym słowem jest zachowany balans tonalny. Sprzęt nie jest tylko technicznie poprawny, ale również barwowo angażujący. Taki Mytek Digital Stereo 192-DSD DAC byłby dobrym przykładem świetnego technicznie DAC’a, ale niemającego nic do zaoferowania w postaci barwy, według mnie dobry sprzęt do studia, a nie do audiofilskiego systemu domowego. W tej kwestii HDVD800 wychodzi obronną ręką. Wzmacniacz prezentuje dokładnie taką samą szkołę brzmienia. Nastawiony na neutralność, nie ma tutaj czarowania i magii, jest szybko, rozdzielczo i precyzyjnie, a jednocześnie nie jest odbarwiony i anemiczny. Jeśli szukasz lampowego charakteru to nie jest to dobry wybór. Jedyne słuchawki w przypadku, których czułem niedosyt to Beyerdynamic DT150. Bas nie był tak dobrze kontrolowany, jak na The Wire. Trochę taki kartonowy dźwięk. Na średnicy czuć było pustkę, brakowało ciężaru, mięcha. Trzeba tutaj zaznaczyć, że wzmacniacz ma ogromny zapas mocy, z większością słuchawek nie przekraczałem godziny 10 na potencjometrze.
No dobrze, ale jak to gra z Sennheiser’ami HD800. Pierwsze, co daje się zauważyć to bardzo napowietrzona prezentacja, przestrzenna, lekko oddalona od słuchacza. Przypominało to odsłuch na monitorach bliskiego pola. Słuchawki nie słodzą, przekazują prawdę, jakakolwiek by ona nie była. HD800 nie rzucają wszystkiego na twarz, a raczej preferują relaksujące brzmienie. W parze z wybitną wygodą można siedzieć w tych słuchawkach całymi dniami.
Dół pasma jest przyzwoity. Jednak dla bassheadów na pewno będzie niewystarczające uderzenie. W porównaniu do DT150 czuć niedostatek. Chociaż obie pary słuchawek schodzą wystarczająco nisko, to na DT150 jest lepsze łupnięcie, poczucie potęgi basu i jego ciężkości. HD800 oddają bas bez odpowiedniego konturu, grają samym wypełnieniem. „Many Moons” - Janelle Monae nie porusza moimi wnętrznościami, co ma miejsce nawet na niektórych budżetowych słuchawkach np. Superlux 681. W „Dead Already” Thomasa Newmana chciałoby się, żeby zejście było dużo lepsze, tutaj nawet DT880 potrafią pokazać, że można zejść do samego piekła. W hip-hopie słuchawki HD800 nie czują się pewnie. W „Spaceship” Kanye Westa zabrakło gradacji basowego łoskotu, wszystko na jedno kopyto, nieprzekonująco. W rockowych utworach, uderzenie stopy jest wystarczające i tutaj nie mam żadnych zastrzeżeń. Płytę „Catching A Tiger” Lissie przesłuchałem z ogromnym zadowoleniem.
Średnica, tu najbardziej czuć ten lekko zdystansowany sposób prezentacji HD800, ale zaznaczam „lekko” jest to nadal słuchawkowe granie. Luther Vandross w „So Amazing” można oddać się muzyce i zapomnieć o bożym świecie. Do takiego grania te słuchawki są stworzone. Lekkość, spokój, oraz gładkość wszystkich brzmień wzorowa. Wokal męski bardzo dobry, ale nie mamy wrażenia, że osoba stoi tuż przed nami, a raczej jest lekko oddalona. Wokal żeński Elisabeth Withers w „Simple Things” bardzo intymny, czuć kolor skóry wokalistki. Tutaj również daje się we znaki ten spokój prezentacji Sennheiser’ów i łatwość, z jaką otaczają nas dźwiękami. Dire Straits „You And Your Friend” wybrzmiewanie strun, ich szarpnięcia, falowanie są świetne jakościowo. Szeroka scena nie daje wrażenia, że coś dzieje się obok. W „In the Areoplane Over The Sea” Neutral Milk Hotel lekko rozlazła trąbka, czy też puzon, brakowało mi konturu, oraz precyzji, którą mogłem uzyskać na innych testowanych słuchawkach. „Sister Moon” Boba Beldena lubi czarować średnicą, tutaj stonowany, lekko wycofany i napowietrzony sposób prezentacji nie sprawdził się, nie czułem, że dźwięk porywa mnie, zabrakło drajwu. Dużo gorsze technicznie Shure 840 sprawdziły się tutaj świetnie.
Góra – Gra trochę bliżej słuchacza w porównaniu do średnicy. Nie ma mowy o jakiejkolwiek sybilizacji, aczkolwiek w moim odczuciu nie jest tak krystalicznie czysta jak w DT880. Czasem talerze od perkusji nie wybrzmiewają tak przejrzyście i z taką precyzją jak właśnie robią to Beyerdynamic’i. Tutaj zaznaczam, że dla mnie DT880 mają idealną górę, więc nie oznacza to, że HD800 są słabe, wręcz przeciwnie są bardzo dobre. Nie ma efektu zapiaszczenia góry. Co ważne pomimo prezentacji bliższej słuchaczowi względem średnicy, nie występuje problem dającej ostro po bębenkach góry. Jeżeli ktoś lubi głośno słuchać to będzie mógł bez problemu to uskuteczniać. Przesłuchałem płytę „Eolian Minstrel” Vollenweidera można tutaj z łatwością wyłapywać wszystkie smaczki. Brakowało mi trochę blasku, nie była to kwestia rozdzielczości, a raczej barwy. Przez co czuć było lekką sztuczność i brak pewności. Natomiast w „The Boatsman’s Call” Nicka Cavea uciekło kilka drobnych elementów, o których istnieniu pewnie bym nie wiedział, gdyby nie DT880. Jest to czepianie się na siłę, bo w ogólnym rozrachunku bardzo podobał mi się przekaz i kontrola nad górnymi rejestrami.
Słuchawek HD800 nie mogłem przetestować ze swoim wzmacniaczem, bo ma on standardowe wyjście niezbalansowane, jednak nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że można z tych słuchawek więcej wycisnąć. Na pewno jest to kwestia preferencji, bo technicznie już z HDVD800 pokazują klasę.
Podsumowując, zestaw Sennheisera to dobry DAC, świetny wzmacniacz i rewelacyjne technicznie słuchawki, ale nie dla wszystkich. Nie myślcie, że wydając taką sumę pieniędzy staniecie się posiadaczami zestawu absolutnego. Jest tu sporo miejsc, w których inne słuchawki mogą okazać się lepsze i w ocenie ogólnej bardziej satysfakcjonujące. Szkoda tylko, że nie w jednej parze, a rozrzucone po różnych markach i modelach. Nie mówimy tutaj o różnicy klas (tak lubianym przez audiofilów określeniu), a po prostu innym sposobie prezentacji, czy innej barwie. Zestaw widziałbym, jako uwieńczenie poszukiwań dla osób słuchających głównie Smooth Jazzu, ewentualnie Bluesa. W tych gatunkach słuchało mi się HD800 najprzyjemniej.