Odsłuch
Odsłuchy odbywały się w oparciu o dwa firmowe wzmacniacze Staksa. Dostarczonego przez dystrybutora współczesnego lampowca SRM-007tII i podesłanego przez uczynnego kolegę tranzystorowego SRM-717, będącego partnerem pierwszej wersji Omegi II i uchodzącego za najbardziej udany wyrób wzmacniaczowy w historii firmy, jeśli nie liczyć krańcowo efemerycznego T2, powstałego dawno temu w kolekcjonerskiej zgoła ilości pięćdziesięciu sztuk.
Porównywanie właściwości obu wzmacniaczy przy użyciu słuchawek SR-009 było czynnością tyleż wyczerpującą co pouczającą. Wyczerpującą przede wszystkim z uwagi na fakt dostarczenia wzmacniacza lampowego prawdopodobnie w stanie surowym, skutkiem czego przeistaczał się on w locie, a na dokładkę, jak to lampa, zmieniał brzmienie wraz upływem godzin od włączenia. A zmiany te były niebagatelne i zmuszały do bieżących przewartościowań. Ostateczna konkluzja z porównania wynikła taka, że wzmacniacze od siebie znacząco się różnią i to w sposób cokolwiek nieoczekiwany. Tranzystorowy SRM-717 jest bowiem cieplejszy i słodszy, które to cech przypisuje się zwyczajowo lampie. Rosyjskie lampy z SRM-007tII są tymczasem, jak to się mówi, barwowo i temperaturowo neutralne. Produkują przy tym dźwięk o większej niż tranzystor złożoności harmonicznej oraz zawartości pogłosu, a ich najsilniejszą stroną jest prezentacja wokali – lepiej przywoływanych co do realności niż u konkurenta. Ten z kolei, poza wspomnianym ciepłem i słodyczą, ma bardziej uporządkowaną scenę, a dźwięk w większym stopniu jednorodny, tudzież mniej udziwniony pogłosowością. W tym sensie okazuje się bardziej naturalny, o ile nie wchodzimy na obszar wokalizy. Tranzystorowy napęd ma też śladowo głębszą scenę i ogólnie bardziej jest sympatyczny, ale zarazem mniej tajemniczy.
Nie są to wszystko różnice na odsłuchowy dystans czasowy makroskopowo oczywiste, ale przy przełączaniu w trakcie odtwarzania tego samego utworu bezproblemowe do wyłapania.
Na pytanie, który ze wzmacniaczy bym wolał, nie potrafię odpowiedzieć z całkowitym wewnętrznym przekonaniem. Trzeba by użyć lepszego źródła i kabli niż moje, pozostawiając przed odsłuchem wzmacniacz lampowy na co najmniej parę dni pod prądem, może wówczas wnioski byłyby bardziej jednoznaczne. Pozostaje też opcja zmiany lamp na NOS-y, zwykle przynosząca daleko idące zmiany brzmieniowe. Lecz gdybym już musiał zadecydować natychmiast, akurat dla modelu SR-009 chyba wybrałbym lampę, choć z Omegą II SRM-717 podobał mi się znacznie bardziej.
Wszystko to nie jest jednak dla samego rozbioru najnowszego staksowego dziecka krytycznie istotne, a wzmacniacz Orfeusza i tak według opinii go słuchających kładzie na łopatki oba firmowe Staksy, wydobywając z nowego flagowca śpiew z tamtymi nieosiągalny i pobudzając apetyt na własny popis wzmacniaczowy japońskich inżynierów, dysponujących zapewne zarówno egzemplarzem Orfeusza jak i T2, mogących zatem poszukiwać brzmień co najmniej analogicznych jeśli nie lepszych.
Ostatecznie na odsłuchy porównawcze z moim systemem zakwalifikowany został wzmacniacz lampowy, ale nie z mego nadania, tylko całkiem innego powodu. Oto dla nieznanych przyczyn, drzemiących w elektronicznych trzewiach odtwarzacza Cairn i wzmacniaczy Staksa, tylko ten lampowy spięty kablami symetrycznymi umożliwiał jednoczesne granie czegokolwiek po kablach RCA, podczas gdy tranzystor samolubnie pochłaniał oba sygnały, skazując ewentualnych konkurentów na milczenie, czym w efekcie siebie samego wyeliminował z dalszych porównań.
Techniczna ta zawiłość uwolniła mnie od rozterek wyboru i oczyściła sumienie z jakichkolwiek wyrzutów. Na osłodę zwolennikom napędów tranzystorowych pozostaje fakt użycia tranzystora podczas wycieczki audiofilsko krajoznawczej do firmy Nautilus, gdzie zapoznany zostałem z efektami podpięcia słuchawek SR-009 do źródła high-endowego na skalę totalną. Postacią owego źródła był wkraczający właśnie na rynek dzielony odtwarzacz SACD Accuphase DP-900/DC901, kosztujący działające niezdrowo na wyobraźnię sto siedemdziesiąt pięć tysięcy złotych. Celem ostatecznej perfekcji oba jego składniki spięte zostały w najlepszy z możliwych sposobów, to jest kablem HS-LINK, a ze wzmacniaczem Stax SRM-717 łączył je symetryczny Acrolink A7N-6300 Mexcel – kabel wyceniony na dwadzieścia trzy tysiące złotych, akurat tyle samo co testowany Stax. Całości dopełniały równie drogie sieciówki ze szczytu oferty Acrolinka. Było zatem audiofilsko w sensie maksymalistycznym, przynajmniej jeśli chodzi o stronę ekonomiczną. Poza tym było też po japońsku, bowiem wszystkie trzy firmy – Accuphase, Stax i Acrolink – są japońskie.
Jak to zagrało? Hmm… Teoretycznie powinno fenomenalnie i pewnym sensie rzeczywiście, lecz przy tym w moim odczuciu zagrało też dziwnie.
W pierwszej recenzji japońskich elektrostatów jaką napisałem, zawarłem stwierdzenie, że Stax wszystko uprzestrzennia. Wówczas także grał z odtwarzaczem SACD marki Accuphase, modelem DP-78, i porównywany był do słuchawek Grado RS-1. Opisałem to uprzestrzennianie jako przeważnie bardzo ciekawe, ale w pewnych sytuacjach, na przykład przy odtwarzaniu wiolonczeli, cokolwiek irytujące.
Oczywistym jest, że to także kwestia przyzwyczajenia do danego typu prezentacji. Jednakże zarówno z Sennheiserem Orfeuszem jak i Staksem SR-Omegą zasilanymi wzmacniaczem Orfeusza i czerpiącymi sygnał od Ayona CD-5s, podobnego przestrzennego udziwnienia się nie dopatrzyłem. Ma się rozumieć, było także przestrzennie, ale nie aż w stopniu każącym cofnąć się o krok i zastanowić, czy to aby jeszcze realizm, czy może już jakaś bajka.
W przypadku odsłuchu u Nautilusa niewątpliwie nałożyły się tu na siebie dwa uprzestrzennienia – własne słuchawek SR-009 i potęgujące je topowego Accuphase, a kabel Acrolinka dokładał jeszcze do tego coś od siebie, co stało się widoczne po wpięciu w jego miejsce zwyklejszego srebrnego interkonektu produkcji DIY.
Można teraz zapytać, czy słuchacz nawykły do słuchania wyrobów rynkowo mniej ekstremalnych i technologicznie mniej wysilonych, jest odpowiednim kandydatem na częściowo chociaż miarodajną ocenę takiego zestawu? Nie dam się jednak zepchnąć do narożnika. Często obcuję z prawdziwymi instrumentami, toteż nikt mi nie zarzuci, że się nie znam. Wychodząc z tego założenia zmuszony jestem napisać, że zestaw słuchany u Nautilusa miał tendencję do przydawania wszystkim produkcjom muzycznym charakteru grania w kościelnej nawie albo jakiejś sali o wyjątkowej akustycznej aktywności, produkującej całą masę dodatkowego pogłosu.
Czy sytuacja taka jest zła, czy dobra – nie mnie osądzać. To rzecz gustu i jeśli komuś taki akustyczny przepych odpowiada, niewątpliwie ma czego szukał. Nędzną namiastką takiego stylu jest tak nawiasem także akustycznie podbita prezentacja słuchawek Audio-Technica ATH-W5000, odbywająca się jednak na dalece niższym poziomie.
Na niezwykłą przestrzenność i poczucie pewnej niezwykłości w klimatach stwarzanych przez słuchawki SR-009 składa się też w dużej mierze specyfika budowania przez nie samego dźwięku. Dźwięk ten nie tyle jest nasycony powietrzem, co jest powietrzem samym. Zauważyłem to natychmiast jeszcze z własnym odtwarzaczem, atoli spodziewałem się, że topowy Accuphase ów złożony z powietrza dźwięk ukonkretni. Tymczasem zaszła sytuacja odwrotna: wrażenie budowania powietrznych dźwięków – takich złożonych z pewnej wielowymiarowej przeźroczystości a nie materialnych brył – jeszcze się pogłębiło.
Ktoś mógłby zauważyć, że dźwięk faktycznie jest zbudowany z fali akustycznej propagującej w powietrzu, a ono wszak jest właśnie przeźroczyste, zatem efekt stwarzany przez nowe elektrostaty jest samym dobrem. Jednakże zachodzi tu pewne nieporozumienie. Powietrze rzeczywiście jest przeźroczyste, ale dla wzroku a nie słuchu. Kiedy ktoś tuż przy uchu walnie ci młotkiem o kawał żelaza, nie powstanie z tego dźwięk przeźroczysty, tylko straszliwy, całkowicie nieprzeźroczysty jazgot. I właśnie tego typu jednoznacznych okropieństw słuchawki SR-009 nie mają zwyczaju serwować, pozostając cały czas na obszarach czarowania i magii.
Posługując się audiofilską gwarą można powiedzieć, że dźwięk produkowany przez nie ma nietypowe wypełnienie, zupełnie inne niż u słuchawek dynamicznych czy ortodynamicznych. Czy jest to wypełnienie wyższego poziomu, czy przeciwnie, nienaturalne, na to pytanie każdy musi sobie odpowiedzieć sam. Ale bez względu na to jakie jest względem realności, może się podobać albo nie. Jak dla mnie jest bardzo interesujące i na pewno chciałbym posiadać taką przestrzenną alternatywę utkaną z wielowarstwowej przeźroczystości dla własnego systemu. Poza tym długotrwałe obcowanie z tego typu prezentacją może owocować rezultatami trudnymi do przewidzenia, bardzo możliwe, że niezwykle satysfakcjonującymi w sensie odsłuchowej radości. Sam zacząłem pomału się z tą prezentacją oswajać i niezależnie od tego czy to mój mózg odnajdywał się w niej coraz lepiej, czy same słuchawki wraz z mijającymi godzinami coraz lepiej grały, podobała mi się coraz bardziej. Z drugiej strony miłośnicy brzmień konkretnych jak kamień, mogą kręcić nosem na taką zwiewną powietrzno-przestrzenną maestrię.
O odsłuchu u Nautilusa trzeba jeszcze powiedzieć, że sam Accuphase DP-900/DC901 ma brzmienie spokojne i spójne, ukazane na ciemnym tle, bardzo przestrzenne, znakomicie zrealizowane w realiach barwowych i temperaturowych, i z co najwyżej śladową nutą ocieplenia, a wszystko to lokuje się na poziomie majestatycznie wysokim. Trzeba też dodać, że systemowi Accuphase-Stax-Acrolink dzielnie dotrzymywał kroku przywieziony przez właściciela firmy Ear Stream Michała Wyrobę system złożony z taniego ale gruntownie zmodyfikowanego dotwarzacza DVD Harman Kardon w roli napędu, własnej jego konstrukcji DAC’a, własnego wzmacniacza słuchawkowego Black Pearl i własnej produkcji kabli, wspólnie napędzających słuchawki Grado PS-1000. Wcale nie zabrzmiało to w narzucający się sposób gorzej, tylko inaczej. Można powiedzieć – bardziej zwyczajnie, a można – konkretniej. Przejście odbywało się w każdym razie spokojnie i bezboleśnie. Oba systemy, zarówno ten piekielnie drogi, jak i ten stosunkowo tani (choć słuchawki PS-1000 do tanich się nie zaliczają) prezentowały niezwykle wysoki poziom, przy czym ten droższy był bardziej brzmieniowo ekskluzywny, przynajmniej w sensie trudności z odnalezieniem czegoś analogicznego, szczególnie pod względem prezentacji przestrzennej.
Zejdźmy teraz parę szczebli niżej w audiofilskiej hierarchii i zastąpmy ekscentrycznego Accuphase moim przeciętnym Cairnem, prezentującym poziom zbliżony do Meridiana G8, a łatwiejszy do transportu tranzystorowy wzmacniacz SRM-717 podmieńmy umożliwiającym bezpośrednie porównania lampowym SRM-007tII. Strasznie drogiego Acrolinka wyręczy nam teraz, moim zdaniem bardzo udany w wersji symetrycznej, Vovox Tekstura. Co się zmieni? Na pewno zmniejsza się uprzestrzennienie i na pewno przekaz staje się powszedniejszy. Z wielkich, pełnych wyrafinowanych ozdobników i promenadowych widoków sal audiofilskiego pałacu trafiamy znów do własnego pokoju, ale nie tego co wcześniej, bo same słuchawki SR-009 rzucają nowe światło na znane wcześniej muzyczne krajobrazy, a tak naprawdę sprawiają, że ujrzymy je przez okulary 3D.
Podobno obraz 3D źle wpływa na zdrowie. W sensie wzrokowym, być może, ale w muzycznym – bynajmniej. Świetnie się słucha tych SR- 009 w domowym zaciszu, poznając znany repertuar przez pryzmat dodanej doń trójwymiarowości. Kiedy się do niej przyzwyczaić, smakuje wybornie. I nic, w każdym razie mnie, nie przeszkadza, że prawdziwa gitara wcale nie jest aż tak przestrzenna, a głos żony wołającej na obiad nie niesie się gromkim echem. Trochę gorzej, że Quentin Tarantino ze swej autorskiej płyty z utworami ilustrującymi jego filmy przemawia jakby ktoś uruchomił efekt “Hall” na komputerze, podobnie jak Piotr Skrzynecki czytający w Piwnicy pod Baranami “Wyprzedaż teatru”. Nie jest to na pewno naturalna mowa kogoś siedzącego obok, lecz cóż z tego, skoro w słuchaniu muzycznym przekłada się to na niesamowitą frajdę.
Przejdźmy teraz do wyszukanej w tych wszystkich odsłuchach ogólnej charakterystyki nowego flagowego Staksa.
Słuchawki grają bliskim pierwszym planem, prawdę mówiąc – głównie w głowie, co odróżnia je od sprzedających swój dźwięk zawsze przed słuchaczem AKG K1000, a także od Orfeusza czy dawnych Omeg. Przestrzenny dźwięk SR-009 – cały utkany z przejrzystego eteru – jest też mniej niż u tamtych nasycony barwą i często bardziej kameralny, w następstwie dużo większej bliskości pierwszego planu. Scena nie jest niestety głęboka i to niewątpliwie największa ich wada. W zamian mamy duży rozrzut stereofoniczny i oczywiście trójwymiarowość samego dźwięku.
Soprany są doskonale kontrolowane i nie tak ofensywne jak u K1000. Nie znaczy to, że są powściągnięte – o nie, to nie Omega II. Wznoszą się dowolnie wysoko i nawet na samych niebotycznych szczytach ich przestrzenność zapobiega ostrości. Także sybilanty są nie do pomyślenia, co przy tym stopniu ogólnej przejrzystości, posuniętej poza wszelkie znane dotąd granice, bo sięgającej samej konsystencji dźwięku, jest niesamowitym osiągnięciem. Wystarczy przypomnieć jaką cenę za walkę o przejrzystość zapłaciły Ultrasony E10.
Na przeciwległym biegunie bas płaci pewną kontrybucję za bycie także przejrzystym, co nie przeszkadza mu schodzić dowolnie nisko. Całościowy przekaz nie jest wprawdzie nasycony basowością jak u ortodynamików czy Sennheiserów HD 650 i nie posiada takiej basowej mocy co u Sennheisera Orfeusza, nie można mu jednak zarzucić słabowitości, zwłaszcza w sensie samego zejścia. Jeżeli już się czepiać, to tylko masywności, a i ta potrafi się pojawić w zaskakującym jak na elektrostaty rozmiarze, jednak nie na każde basowe zawołanie. Nie wiem czemu czasami jest rozkosznie potężna i masująca, a czasem tylko lekko zaznaczona, najpewniej z winy samych nagrań, których Staksy nie wyręczają w produkcji basu, tak jak to czynią niektóre basowe demony. Z drugiej strony też elektrostatyczny Orfeusz stanowi tu wciąż nieosiągalny punkt odniesienia, a kolumny głośnikowe wysokiej klasy z bass-refleksem to już zupełnie inna liga basowości.
Najtrudniej opisać średnicę. Idąc na łatwiznę można by lakonicznym stwierdzić, iż jest przejrzysta i przestrzenna, jak wszystko w tych słuchawkach. Nie do tego rodzaju powierzchownych osądów jednakże zmierzamy. A więc czy jest upojna? Czy wystarczająco konkretyzuje wokalistę, stawiając nam przed oczami żywą osobę? Przyznam, że początkowo miałem z tym nie lada kłopot, bo odnosiłem wrażenie obcowania w pewnym sensie z duchami. Pewien byłem na przykład, że gdybym klepnął po plecach wykreowanego przez SR-009 Bułata Okudżawę, ręka przeszłaby mi przez niego na wylot. To wrażenie nie ustąpiło całkowicie, ale przywykłem już do tych duchów i całkiem się stały realne. Na pewno jest kwestią odsłuchowych eksperymentów odszukanie odtwarzaczy i kabli nadających nowym Staksom większej masy, jednakże pierwsza próba przy użyciu Accuphase i Acrolinka nie spełniła pokładanych oczekiwań. Masy dla SR-009 (o ile będzie komuś niezbędna) trzeba poszukać w innym miejscu. Bardzo możliwe, że bez lepszego od oferowanych obecnie przez samego Staksa wzmacniaczy się nie obejdzie.
Poza tym trzeba jeszcze podkreślić, że w sensie temperatury przekazu i ogólnego charakteru dźwięku nie są to słuchawki upiększające, co bardzo je odróżnia od wszystkich trzech wersji Omegi II, a także od realniejszej od tamtych, ale wciąż trochę upiększającej starszej od nich SR-Omegi.
Owa SR-Omega miała pozłacaną siatkę elektrodową i złoto to w jakiś magiczny sposób przenikało do dźwięku, posypując go złotym pyłem. Takich czarów model SR-009 nie oferuje. Jego magia cała skrywa się w przestrzenności i przejrzystości, poza tym pozostając po stronie realizmu. Nie jest to realizm z gatunku chleba naszego powszedniego, tylko z wnętrza gotyckiej katedry, gdzie klaśnięcie w dłonie niesie się wielokrotnym echem. Nie należy jednak mylić tego niosącego się echa ze scenicznym bezmiarem. Scena SR-009 duża nie jest, a w porównaniu z takimi Sony MDR-R10 pozostaje nawet boleśnie mała, chociaż nie wręcz ułomna. Jednak wcześniejsze dzieła Staksa przyzwyczaiły nas do przestrzennych szaleństw, a tutaj tego nie ma. Z dawnym arcydziełem Sony łączy za to nowego Staksa niebywała czułość na sygnał. Może nie aż tak wielka, bo tą Sony miały jedyną w swoim rodzaju, ale ciut jedynie mniejsza, dająca wielką satysfakcję poszukiwaczom wszelkiej szczegółowości.
Cóż rzec jeszcze? Może to, że jeśli ktoś słuchał nowej flagowej lambdy SR-507, wie o brzmieniu SR-009 bardzo dużo, albowiem są to brzmienia pokrewne. Wypowiadanie podobnych sądów bez porównania łeb w łeb niesie oczywiście ryzyko popełnienia omyłki, lecz mimo to zaryzykuję. Pamięć podpowiada mi tę analogię zbyt głośno. W szczegóły nie będę wchodził, bo byłoby to przesadą, napiszę więc tylko, że słuchanie ogólnie podobnych do SR-507, ale w szczegółach różnych odeń SR-009, sprawiało mi dużo większą przyjemność, choć niewykluczone, że są to już smaki należące do audiofilsko wyuzdanych.
...