Największy zarzut, to zbyt mocno wyeksponowane wysokie tony.
Co prawda brake-maszynę słychać jak na dłoni, tam gdzie zazwyczaj można się tylko było jej domyślać, ale ma to swoją cenę.
Są utwory gdzie idzie to w mocną przesadę i nie daje się wręcz słuchać "dzwonienia" blach i tym podobnych.
Drugim wyraźnym mankamentem ATH-W1000Z, jest zbyt mało dźwięczna średnica.
Jest zauważalnie lepiej niż na W1000X, ale to jednak nadal trochę za mało.
Podobieństwem obu modeli jest też to, że bas raczej nie zejdzie poniżej środkowego, choć jest go objętościowo dużo.
Z tym, że W1000Z maja ten bas trochę bardziej twardy i bardziej konkretny niż ATH-W1000X.
Zaletami obu modeli są: rozległa i spójna przestrzeń, oraz bardzo dobra separacja instrumentów.
Przestrzeń jest spektakularna i wielu posiadaczy słuchawek otwartych, może tylko o takiej pomarzyć.
Oba modele wyróżnia to, że grają inaczej niż większość słuchawek znanych firm.
Ich strojenie i balans tonalny są dosyć specyficzne. Ale można przyzwyczaić się do tej odmienności, a nawet ją pokochać. :)
Wydaje mi się jednak, że warunkiem tego jest nie posiadanie, lub przynajmniej niesłuchanie na innych słuchawkach.
Chciałem sprawdzić jak granie W1000Z, ma się do grania Stelli.
Parę taktów wystarczyło, by nie mieć wątpliwości, gdzie jest jak należy. Rożnica jest też zauważalna w prezentacji dźwięku.
ATH-W1000Z grają podzakresami, natomiast Stellie grają całym pasmem.
Słuchając W1000Z, poszczególne podzakresy są jakby odseparowane i można bez problemu wydzielić.
Na Stelliach przenikają się i wyższy bas, praktycznie niezauważalnie przechodzi w średnicę, a wyższa średnica w soprany.
Dźwięk jest bardzo spójny i naturalny, bardzo podobny do tego, jak to słychać na żywo.
Dodając do tego wzorcowy bas, od razu wiadomo, za co się płaci kupując Stellie.
Choć porównując te różnice w graniu i ceny obu modeli, to jak zwykle można się zastanawiać, czy to aż tyle warte. :)