Bawiąc się w audio każdy z nas zetknął się z kabelkami, bo bez nich system niestety nie zagra. W moim przypadku były okresy burzy i naporu kiedy inwestowałem sporo właśnie w ten element systemu i często zmieniałem kable. Teraz po latach jakoś mój entuzjazm, co do zabawy w okablowanie wyraźnie się zmniejszył. I chociaż nadal (na szczęście jeszcze) słyszę zmiany po wymianie kabla, to jednak nie są one dla mnie tak znaczne i istotne, aby wpływać decydująco na jakość i komfort odbioru muzyki z domowego systemu.
Dodam tylko , że użytkuję aktualnie dość egzotyczny i stary, set kabli w postaci interkonektów ELCO Gold (złoty przewodnik - czyli lekka herezja) i głośnikowy, pojedynczy Sonoran Audio Design Desert Cable Mk.1 (miedź w garażowym wykonaniu gdzieś na terenie Nowego Meksyku). Na sieci siedzą Furutechy + listwa TP-80 i rodzynek Argentum Nokaut.
Zadam więc w związku z tym prowokacyjne pytanie (pada chyba po raz setny), na które jednak nadal brak jednoznacznej odpowiedzi, czy warto więc w ogóle zwracać uwagę na kable, czy lepiej skupić się na rdzeniu systemu jaki stanowią kolumny wraz z pomieszczeniem i jego akustyką oraz wzmacniaczu i źródle w dalszej kolejności, bo zmiany dotyczące tych elementów są najefektywniejsze w stosunku do poniesionych nakładów?
Piszę o tym w kontekście zmiany systemu jakiej dokonałem w ostanim czasie, z systemu z tranzystorowego na lampowy, co rzekomo winno skutkować doborem okablowania "pod lampę" na przykład ze stajni Kondo. Obawiam się , że znowu popadnę w kablomanię :)