>> majkel, 2010-06-30 16:04:47
No właśnie kwartety smyczkowe Haydna według mnie pasują do ram, w jakie wstawiłem całego kompozytora. :) Richter może sobie woleć kogo chce tak jak Olbrychski może woleć Komorowskiego.
I dokładnie o to chodzi! Richter może sobie woleć, kogo chce, majkel może sobie woleć, kogo chce, Hoko może sobie woleć, kogo chce, i Piotr Ryka może sobie woleć, kogo chce - do tego właśnie sprowadzają się sądy estetyczne i tego też dotyczy zestawianie Mahlera z Mozartem ;)
>> Piotr Ryka, 2010-06-30 22:01:51
Istnieje zasadnicza różnica między kwestią ustalenia czym jest prawda, albo czym jest piękno, a kwestią, czy prawda i piękno istnieją. Gdy odrzucamy prawdę i piękno, stajemy twarzą w twarz z niezniszczalną kakofonią i bełkotem jako wartościami.
Więc żeby być ścisłym: wg mnie nie istnieje nic takiego jak "prawda jako taka" i "piękno jako takie" - istnieją natomiast prawdziwe sądy i piękne rzeczy (uprośćmy proces dźwiękowy, jakim jest muzyka, do rzeczy - chodzi o doznanie estetyczne). To raz.
Dwa: nie wrzucałbym prawdy i piękna do tego samego worka. Owszem, biorąc to ontologicznie jest to ta sama kategoria, dla mnie - nazw pozornych. Jednak na gruncie poznawczym różnica jest zasadnicza. Mianowicie jako realista uznaję istnienie niezależnego od mojego postrzegania świata i na tej podstawie przyjmuję istnienie "prawd" - jako faktycznych stanów rzeczy, które można wyartykułować. Nawet jeśli, ze względu na moje (ludzkie, techniczne, etc.) ograniczenia nie będę w stanie dojść, jak dokładnie dana rzecz się ma (fizykalnie, historycznie itd.), to przyjmuję, że jednak ma się jakoś konkretnie i nie jest to zależne od ludzkich sądów - które mogą być błędne lub prawdziwe.
Natomiast w przypadku estetyki, w przypadku "piękna" wszystko sprowadza się właśnie do subiektywnych sądów - indywidualnych lub zbiorowych, bo ten ugruntowany społecznie i historycznie "sąd autorytetów", o którym wspominałem, to nic innego jak zbiorowy sąd subiektywny. Na gruncie innej kultury sąd ten mógłby być zupełnie inny. Nie istnieją poza subiektywnymi absolutnie żadne kryteria oceny "wartości estetycznej". Co więcej, nasza "zdolność doznań estetycznych" powstała na drodze ewolucji biologicznej i nie wydaje mi się, ażeby była to na tej drodze jednoznaczna konieczność. Można więc sobie wyobrazić rozumny gatunek, który żadnych estetycznych preferencji w naszym rozumieniu przejawiał nie będzie, dla którego "sąd estetyczny" będzie już terminem nawet nie względnym, lecz znaczeniowo pustym - jak znaczeniowo pusty jest dla daltonisty opis kolorów. Więc gdy tak na to spojrzeć, to absolutyzując "piękno" popadamy nie tylko w grzech hipostazowania, ale i swoistego antropocentryzmu. To w teorii, bo na gruncie praktycznym w zupełności wystarczy podejście, jakie prezentuje magus: podoba się albo nie - i do tego wszystko się sprowadza ;)
Odnośnie tych zapomnianych, a potem odkrywanych kompozytorów, a i innych artystów, to problem jest nieco bardziej zawikłany. Chodzi mianowicie o to, że stan rzeczy taki, jakiego doświadczamy obecnie, kiedy mamy do dyspozycji dorobek niemal całej kultury - brany tak wzdłuż (historycznie), jak i wszerz (kulturowo własnie), to wynalazek ostatnich czasów, ostatniego stulecia. Kiedyś po prostu słuchało się tego, co mieli do zaoferowania aktualnie będący na topie - żyjący i tworzący tu i teraz, a starych mistrzów odkładało się do szuflady niejako z zasady, niezależnie od tego, jak wybitna była ich twórczość. Taki był zwyczajnie kulturowy trend. Co też świadczy tylko o relatywizmie i wybiórczości, w które uwikłana jest każda kultura - kultury dawne w nie mniejszym stopniu niż obecna, na którą tak narzekamy. Do tego dochodziła zwykle niechęć do "nowego" czy "innego", trafiająca w kompozytorów żyjących i aktualnie tworzących, choć to już raczej w czasach nam bliższych - i Mahler miał w tym względzie problemy znacznie większe niż Wagner. I oczywiście, że o wielu powodzeniach/niepowodzeniach decyduje przypadek - tak zwyczajnie jest w życiu i nie ma na to rady ;)