Nie mam kłopotu z Ferneyhough, a Birtwistle'a sobie ostatnio sprowadziłęm na półkę ("The triumf of time" DECCA). Nie są to może klimaty na długie sesje słuchawkowe :), ale rozumiem potrzeby przeciwstawienia się wszelkim schematom, tworzenia muzyki wieloznacznej, trudnej do zaszufladkowania, stojącej tyłem do tradycji.
A"Carceri d'Invenzione" to, subiektywnie, muzyka do słuchania... :)
Nasz Schaeffer mówi:
„Mnie marzy się inna muzyka: wielokształtna, bogata, wielowymiarowa, wielopostaciowa, a nawet wręcz niejednoznaczna. Podobnie – w teatrze: ideałem moim jest sztuka wielotematyczna, panoramiczna, wielowarstwowa, polistylistyczna, tę architekturę trzeba obejść wielokrotnie, by poznać jej rzeczywistą budowę.”
Tak bym chciał posłuchać np. jego IX symfonii (albo rzeczy wcześniejszych - tego się nie nagrywa, dlaczego ??), stylistycznie, mam nadzieję odległej od "elektronicznego bełkotu" tego samego twórcy, który się kurzy na mojej półce.
Ale są i takie głosy, absolutnie uprawnione w swoim świętym subiektywizmie:
:-)
"New complexity czyli nowa złożoność, to nurt w muzyce współczesnej kojarzony głównie z twórczością kilku brytyjskich gentlemanów: Briana Ferneyhougha, Richarda Barretta, Sir Harrisona Birtwistle’a i Michaela Finnissy'ego. Apologeci owej bełkotliwej estetyki podnoszą argument o wielopłaszczyznowości dzieł swoich ulubieńców. I rzeczywiście, są to dzieła wielowarstwowe, utkane z kilku poziomów hipokryzji i obłudy.
Poziom pierwszy: kompozytor nie panuje nad materią. Celem jest narysowanie jak najdziwaczniejszej, najbardziej absurdalnej partytury, z awykonalnymi podziałami rytmicznymi. Tego nie można sobie wyobrazić oglądając partyturę, zresztą i tak wszystkie utwory tego nurtu brzmią tak samo.
Poziom drugi: wykonawca nie zagra jak napisano, bo przecież się nie da.
Poziom trzeci: kompozytor nie jest w stanie skontrolować i ocenić precyzji wykonawców.
Poziom czwarty: słuchacz tego i tak nie rozumie (bo tu nie ma czego rozumieć) i mu się to wcale nie podoba, a udaje że jest inaczej."
Ja, przyznaję, gdybym miał wybierać między, momentami żenująco słabą Symfonią "Los Angeles" Parta (już sam tytuł zniesmacza :)) , a "Carceri d'Invenzione", brałbym na półkę muzykę Ferneyhough...
Co nie znaczy, że "Tabula Rasa" to nie klasyka, a Symfonia I nie przykuwa uwagi...