Django
Ogladnalem pol filmu jak dotad, zdaje sobie sprawe, ze nie nalezy sie spieszyc z opinia tylko dooglac do konca, ale mam silne przeczucie, ze niewiele to juz zmieni, najwyzej dopisze sprostowanie i bedzie ciekawiej.
Nie podoba mi sie ten caly Django, jest wysilony w swej konstrukcji, przypomina mi troche ostatnie filmy Sylwestra Stalone, ktory dobieral cala smietanke wyczynowych aktorow aby ich zgromadzic w jednym filmie. Tutaj do pewnego stopnia towarzyszylo mi to samo odczucie, jakby kazda scenka poprzedzala tylko moment wprowadzenia kolejnej gwiazdy ze skladu Tarantino. Sama fabula dosc jalowa i przebieg akcji niezbyt wyszukany, czy tez raczej braklo mu zgrabnosci i naturalnosci. Mnie znuzyla opowiesc o murzynie kowboju, nie wydala mi sie tez specjalnie smieszna, zwlaszcza, ze Jamie Foxx gral tego wyzwolonego niewolnika niezbyt przekonujaco, bo za duzo pewnosci soba wnosil do owej roli, takiego przeswiadczenia, ze jest sie gwiazda poza ekranem i zaden ciemiezyciel nie jest mu straszny, \'\'gram se wiec z duzym przymruzeniem oka\'\'. Wszystko to jest oczywiscie swego rodzaju maskarada, zabawa gatunkiem, taki kaprys rezyserski, szkoda tylko, ze niewiele w tym jest dla widza, ktory nie pada na twarz przed nazwiskiem rezysera. Nie ma klimatu z takich Bekartow Wojny, gdzie udanie budowane bylo natezenie i napiecie, postaci nie byly takie papierowe, jak z jakiegos magazynu mody.
W skrocie, oceniam te produckje na jakies 3+, mimo jak zwykle swietnej gry Waltza, ale ten to chyba zagral czysto w podziekowaniu dla Tarantino za obsadzenie go w Bekartach i utorowanie drogi do Holywood.