Moja opowieść być może będzie nudna dla wielu ludzi, którzy nie pamiętają już tych czasów albo wogóle ich nie znają z autopsji. Niemniej jednak przywołam parę faktów z przeszłości i osobistych wspomnień.
Muzyki słucham powiedzmy od 1979 roku, czyli schyłek okresu towarzysza Gierka i jego cudu gospodarczego. Dla zwykłego zjadacza chleba dostępny był wtedy sprzęt klasy podstawowej (mono albo stereo, ale nie spełniający normy hi-fi, słynnej DIN45500). Oczywiście można było kupić lub załatwić coś znacznie lepszego - krajowego albo z importu. Wymagało to jednak bardzo dużych nakładów finansowych, przynajmniej w odniesieniu do przeciętnego wynagrodzenia, nie wspominając o czarnorynkowym przeliczniku dolara (waluty) do złotego. Z tego też powodu wiele osób budowało albo składało z części wyniesionych przez pracowników z fabryk całe urządzenia i kolumny głośnikowe.
W gospodarce centralnie planowanej istniała sieć sklepów RTV z częściami elektronicznymi, a nawet całymi podzespołami np. Unitra Serwis. Trudniej osiągalne rzeczy można było zdobyć na giełdach i bazarach. Istniały sklepy ("Bomis") z tzw. bublami, które nie do końca były wadliwe i nadawały się świetnie dla majsterkowiczów. Warto też przypomnieć, zwłaszcza młodszym kolegom, że w ówczesnym programie szkół podstawowych i średnich funkcjonował przedmiot pt. zajęcia praktyczno-techniczne albo wychowanie techniczne. Nie były to zajęcia czysto teoretyczne jak np. w latach 2000-nych, lecz odbywały się w specjalnie urządzonych pracowniach z narzędziami, stołami itd. W związku z tym poziom zdolności manualnych w społeczeństwie był zdecydowanie wyższy niż obecnie.
Osoby, które chciały budować zestawy głośnikowe mogły swobodnie kupić sklejkę lub płytę wiórową o dowolnej grubości. W większości miast i miasteczek istniały sklepy z tzw. drewnem (wspomniane sklejki), więc nie było żadnego problemu z materiałem. Za grosze można było na miejscu zlecić przycięcie na wymiar i już. Dostępna była też literatura (książki: m.in. A. Witorda, M.Feszczuka, czasopisma typu Radioelektronik, SAT-Audio-Video, oraz wydawnictwa z bratnich państw Układu Warszawskiego). Nie było też problemów z wolnym czasem. W epoce socjalistycznej pracownik jak kończył robotę np. o 16-tej, to musiał opuścić zakład pracy, żeby nie spiskować przeciwko ówczesnej władzy. Oczywiście zainteresowanie sprzętem audio miało zupełnie inny wymiar niż dzisiaj. Więcej było entuzjazmu i kreatywności. Nie istniały pojęcia audiofilizmu czy high endu. Co prawda w latach 80-tych pojawiło się na krótko pojęcie Top Hi-Fi, jako bardziej zaawansowana forma tzw. wysokiej wierności w odtwarzaniu dźwięku, ale wraz z upowszechnieniem się pierwszych odtwarzaczy CD pod koniec tej dekady poszło ono całkowicie w zapomnienie.
Transformacja ustrojowa (1989 r.) przełożyła się na także na zmiany w naszej branży. Dotychczasowe placówki handlowe albo przebranżawiały się albo zostawały całkowicie zlikwidowane. Pojawiły się pierwsze "jaskółki" zwiastujące dzisiejszą formę rynku audio - marki NAD, KEF, Dali, Monster Cable. "Zrób to sam" w wydaniu z lat 70. i 80. straciło cały swój urok i rację bytu. Początek dzisiejszego DIY to lata 93-94, kiedy pojawiły się u nas periodyki "Klang und Ton" oraz Hi-Fi World, a raczej wkładka do niego pt. DIY Supplement (raz na kwartał). zwiększył się także dostęp do zachodnich części (półprzewodniki, układy scalone) niestety w cenach zupełnie abstrakcyjnych z dzisiejszego punktu widzenia. Potem poszło już z górki - wspomniane reklamy w Magazynie Hi-Fi, firmy typu QBA, Akkus, Visaton, GLD (przetworniki Audax) i tak mniej więcej do końca lat 90. Wtedy DIY przenosi się do Internetu i wiemy już co było dalej...