>> Ana Logg, 2008-10-04 19:21:40
Panowie,wielka prośba,czy ktoś mógłby rzetelnie opisać dzwięk Sensora?interesuję mnie ten pre a do listopada nie będę mógł go posłuchać.Chcę zgromadzić jakąś grupę ,aby wybrać na dłużej
„Rzetelnie” – wiśta wio, łatwo powiedzieć. Na razie micha mi się śmieje od ucha do ucha i wióry lecą z czarnych placków. Obawiam się, że wyjdzie jeszcze słodsza laurka niż ta autorstwa Wojciecha Pakuły, bo nie mam pod ręką Manleya Steelheada ani osławionej „karty” Accuphase.
Od pierwszych dźwięków słychać, że to jest urządzenie nietuzinkowe, choć wygląd na to nie wskazuje. Proste, dobrze wykonane dwie metalowe skrzynki. Po pierwszym zauroczeniu zacząłem szukać dziury w całym, bo ileż to już było klocków, które zaczynały wkurzać po zrobieniu świetnego pierwszego wrażenia. Ale do tej pory nie udało mi się znaleźć cech, które mogłyby mnie zniechęcić do sfinalizowania zakupu.
No, to zaczynamy słodzić. Najłatwiej zauważyć znakomite oddanie dolnego pasma.
Wielobarwność, kontrola i siła (kiedy trzeba) tego zakresu jest fantastyczna. I to bez względu na gatunek muzyki. LP A Perfect Circle „Thirteenth Step” zawsze wydawał mi się przebasowany i zamulony. Pomyłka, basu jest dużo, ale tym razem wszystko na swoim miejscu, bez zmuleń i w dobrej proporcji do reszty dźwięków. Kontrabas na LP Cassandry Wilson „New Moon Daughter” czy stockfishowym The Bassface Swing Trio potwierdził , że Sensor trzyma bas za mordę podając go jednocześnie w dużej obfitości i z kulturą.
Wziąłem też na warsztat szlifierski kilka starych ECMów, które brzmiały mi zawsze trochę jakby za lekką mgiełką. LP George Adams „Sound Suggestions” ( 1979). Na „Baba” solo Kenny Wheelera bez wcześniej słyszanego matu, pięknie doświetlone a tenor Adamsa ma ciało, szorstkie i agresywne. Śpiew Adamsa na „Got Something…” jest okropny, ale teraz mogę wytrzymać do części instrumentalnej, choć krtań boli od samego słuchania.
Arild Andersen „Shimri” (1977) – sopran Aaltonena na „No Tears” i jego flet na “Ways of days” po prostu cud miód posypany alikwotami.
Skrzypce mistrzów na płycie Menuhin & Grappelli „Jealousy” ( EMI 1977) dopełniają czarę słodyczy od góry.
Dosyć ! Podoba mi się i już. Pewnie są lepsze, ale nie przewiduję nawrotu choroby przed przesłuchaniem całej kolekcji winyli, a to może mi zabrać kilka lat :)