Właściwie dzielę się takimi uwagami tylko z moimi kolegami muzykami, ale raz zrobię wyjątek. Wracam właśnie z porannego koncertu w berlińskiej UdK, gdzie jak od lat, wręczono nagrody-stypendia Funduszu Steinway&Sons wybranym w konkursie pianistom. Jestem głęboko rozczarowany, jak tych dwoje młodych artystów potraktowało muzykę Schuberta, Liszta, Rachmaninowa. Może rozczarowanie wynika z faktu, że mamy porównanie poprzez coraz łatwiejszy dostęp do znakomitych interpretacji na świetnym sprzęcie, który nie pozwala nam przeoczyć najmniejszego szczegółu. Weźmy tylko Schubertowskie słynne Impromptus, których nagrań jest bez liku, należą jednak do szczególnie interpretacyjnie trudnych. Można zagrać je z nabożeństwem, pokazać barwy, dramaturgię napięć, taki smutek schubertowski, mistrzostwo frazy biednego, właściwie nieszczęśliwego, genialnego muzyka wiedeńskiego. Ale można, jak było dziś słychać, zrobić z tego podkasaną, bez oddechu i napięć frazy, o wiele za szybko podaną, mechaniczną muzykę katarynkową.
Oboje wyróżnionych grali właśnie tak Schuberta, z jakby za szybko, bezmyślnie kręconej korbką kataryny. Szkoda. Bo są wspaniałe schubertowskie interpretacje (nagrania) Brendela, czy Radu Lupu, ale też paru młodszych zdolnych do "czucia" tej muzyki pianistów. Podobnie, trochę lepiej, ale mechanicznie było z etiudami Liszta i Rachmaninowa. Siedząca obok mnie pani profesor fortepianu miała zresztą podobne zdanie. Właśnie wrzuciłem sobie w system Radu Lupu i słuchając przez staxa 007 zastanawiam się, dlaczego dzisiejszy koncert (porównując) nie oddał nawet w jednej dziesiątej charakteru tych wspaniałych utworów.