Siedziałem sobie ostatnio w pewnej warszawskiej knajpie ze znajomą i wcinałem sałatkę z tuńczyka (nawet niezła).
Pech chciał, że w odległości 2 m usadowiła się orkiestra pseudocygańska, dysponująca m.in basem, skrzypcami.
Znajoma była średnio urodziwa a spotkanie raczej służbowe więc "kątem ucha" raczej skupiałem się na muzyce niż na trajkotaniu owej kobitki o słupkach w Excelu i o planach sprzedaży. Tak, wiem, że jestem cham (albo krypto cham) ale co ja za to mogę ? Jak można wywnioskować "odsłuch" miał charakter odsłuchu "bliskiego pola" oraz całkowicie unplugged. Siedziałem na tyle blisko, że moim zdaniem wytłumienie pomieszczenia (m.in kilka 20-latek z dużym biustem, przy stoliku obok) nie miało większego znaczenia, chociaż potrafiło trochę rozpraszać dźwięk oraz uwagę.
Tyle tytułem kwiecistego wstępu mającego bardziej na celu zainteresowanie czytelnika niż przekazanie istotnych informacji.
Do "merytum". Podczas słuchania tej mini orkiestry zacząłem się zastanawiać nad tym o czym tutaj często rozmawiamy.
Padają dosyć często takie określenia jak szerokość sceny, drugi plan, dogrzana średnica, kontrola basu, wierność alikwoty, sybilanty, timing, magia średnicy i innego typu audiofilskie słowa-klucze. Zastawiałem te wszystkie określenia ,oraz to co one oznaczają, z tym co właśnie słyszę.
Konkluzja nie była raczej zbyt subtelna. Zacytuję swoje myśli w sposób dosłowny (sorka). Otóż, pierdzielimy tutaj takie kocopały, że się to w głowie nie mieści. Skupiamy się nad duperelemi, rozdzielamy włos na czworo, ekscytujemy się drobnym różnicami, natomiast różnica pomiędzy tym co słyszmy z naszych zestawów audio, w stosunku do surowego, nieprzetworzonego, przez elektronikę, dźwięku jest na tyle duża, że w zasadzie, to na czym słuchamy powinno się wyrzucić do kosza. To co piszę nie dotyczy dwóch lub trzech zestawów audio, których słuchałem ale chyba wszystkich.
Taki głupkowate nasuwa mi się porównanie.
To tak jakby dwóch rozbitków, rozprawiało o sex-appealu meduz, które pływają w pobliskim oceanie.
- Ta jest bardziej galaretowa, podnieca mnie maksymalnie !
- O nie ! Szanowny Panie. Tamta za to ma bardziej skuteczne parzydełka !!!
- Nie zgodzę się z szacownym przedmówcą. Mnie bardziej urzekła ta zielona, która zwykle pływa przy koralowcu, obok gniazda kraba.
Pewnego razu, rozbija się żaglówka i pech (?) chce, że na plaży ląduję śliczna, 20-letnia brunetka, z dużym biustem i jędrnymi pośladkami, śniada skóra, łańcuszek na kostce, uhhh...
Chyba nie ma potrzeby opisywania wyrazu twarzy tych rozbitków ?
Tak, wiem. Na czymś muzyki trzeba słuchać, nawet jeżeli to tylko bardzo nieudolna symulacja rzeczywistości.
Oczywiście niczym osobliwym nie jest doświadczenie, że zestaw audio nie potrafi symulować muzyki na żywo. Pisaliśmy o tym już wielokrotnie. Oczywiście taka symulacja rzeczywistości może również sprawiać przyjemność. OK. Rozumiem bo sam lubię.
Jednak jednocześnie uważam, że w tym dzieleniu audiofilskiego włosa posuwamy się często za daleko, albo nasaz uwaga jest skierowana zupełnie w niewłaściwą stronę aspektów brzmienia. Toczymy boje o szczegóły, które tak na prawdę nie mają żadnego znaczenia w świetle wierności dźwięku a wyłącznie rozprawiamy o tym co nam się bardziej podoba. Okładamy się ostro na argumenty a tak w istocie to żaden z nas racji nie ma.
Na końcu audiofilskie wtrącenie. W końcu to forum audiofilskie. :-)
To co słyszałem najbardziej kojarzyło mi się z typowo lampowym graniem, gdzie, oczywiście, źródłem jest gramofon.
Konkluzja ? Konkluzji brak ale nie chce mi się włączać mojego zestawu audio. Muszę przejść kwarantannę.
Howgh, powiedziłem.