Kiedyś bawiłem się w robienie sieciówek. Zaplatanie warkoczyków, dodawanie ferrytów, itp, itd.
Te kable miały wpływ na dźwięk i różnicę można było wyłapać gołym uchem, szczególnie przy takiej plątaninie innych kabli jaką mam u siebie. Zrobiłem sobie też śliczny kabel zasilający z jakiegoś Beldena do falowodu. Kabel był ładny i srebrny ale kompletnie zamulał dźwięk :-) Piszę o tym dlatego, że miałem kilka kabli zasilających, które miały wpływ na dźwięk. Niektóre in plus a niektóre na minus.
Postanowiłem ostatnio zmniejszyć racje żywnościowe mojemu staremu psu, przeznaczając tak zaoszczędzone środki pieniężne na zakup polecanego na forach audiofilskich kabla zasilającego Yarbo SP-1100PW, w cenie 450 zł za 1m.
Wydawało mi się, że pies zrozumiał, że hobby jest najważniejsze ale jakoś tak ostatnio, dziwnie na mnie patrzy, z takim pewnym wyrzutem w oczach.
Ale do brzegu. Otóż ten wspaniale gruby kabel, obrobiłem, podłączyłem do audiofilskich wtyczek EIC, za prawie kolejne dwie stówy (nie będę też w tym roku szczepił psa bo to kosztuje, a jak sami wiecie, hobby audio jest ważniejsze) i następnie podłączyłem nowy kabel do wytworu amerykańskiej myśli technicznej Nelsona Passa, czyli PASS Int 150 aby zapewnić mu dopływ swobodnych elektronów biegnących z gniazdka tym właśnie przewodnikiem.
Jakim kablem okazał się Yarbo SP-1100PW w cenie 650 zł (450 zł kabel + 200 zł wtyczki) w moim systemie? Otóż okazał się kablem całkowicie transparentnym, w takim znaczeniu, że ja zwyczajnie nie słyszę różnicy w dźwięku pomiędzy tym kablem, a zwykłym komputerowym, który był wpięty w Pass-a wcześniej.
Wnioski. Albo mój wzmacniacz jest nieczuły na zmiany sieciówek, albo kabel Yarbo jest przereklamowany, albo ja kompletnie ogłuchłem.
P.S. Nie ma różnicy w dźwięku, pies chodzi głodny ale....... ja mam +5 punktów do audiofilskiego prestiżu, bo jeżeli na kablu jest napis Audiophile (a taki faktycznie jest), to sami rozumiecie, że te kilka punktów, zwyczajnie, mi się należy.