Dzień piąty.
Już wczoraj w nocy, S9 ciekawie zagrały Magnetic Fields (Pt.4) - Jean Michela Jarre'a.
Później puściłem jeszcze jakiś popowo-soulowy sampler z damskimi wokalami i to było to.
Grały bardzo przyjemnie z takimi fajnymi, basowymi podmuchami, no i całkiem muzykalnie.
Talerze właściwie mi nie przeszkadzały, a stukanie pałką w obręcz werbla, brzmiało bardzo naturalne.
Pomyślałem, już jest dobrze, a jutro będzie jeszcze lepiej. Zostawiłem je grające na całą noc i dzisiejszy dzień.
Jak tylko wróciłem, rzuciłem się do sprawdzania, co też one teraz potrafią. No i okazało się, że…
Grały, grały i się chyba przegrzały. Nijak nie mogę odnaleźć, tego wczorajszego lepiej.
Co puszczę, to brzmi jakoś głucho, a przy tym chrapliwie, (jak na przesterze), kotłując się na małej przestrzeni.
Wymieniłem im kabel na dużo ładniejszy, ale to też nic nie dało.
No może nie do końca. Ten fabryczny ma tylko metr, a ten co to go kupiłem, jest 3 razy dłuższy.
Teraz mogę słuchać półleżąc na kanapie i jest bardziej komfortowo. Czyli jakaś poprawa jest.
Wygrzewanie słuchawek i wymiana kabla nie dały, jak na razie, zadowalających rezultatów.
Od jutra podejmę bardziej radykalne kroki. Rozpoczynam wygrzewanie uszu.
Przez cały tydzień będę słuchał tylko i wyłącznie na nich. Po tym czasie, musi być dobrze.
A jeżeli by nie było, to pociągnę to dłużej i tak aż do skutku.
Nie znam nikogo, kto słuchając np. 3 lata na tych samych słuchawkach, nie byłby z nich zadowolony.
Mam plan i to całkiem niegłupi. Jak tylko będę konsekwentny, to efekty wcześniej czy później, same przyjdą...