Koszt elementów nie jest miarą jakości, co najwyżej może czasem dawać większą skalowalność projektu, tzn. dostęp do lepszych elementów powoduje, że utalentowany konstruktor sięgnie wyżej, ale tu też lepszy nie musi oznaczać droższy.
Już od kilku lat widzę pewną analogię między gotowaniem, a konstruowaniem urządzeń audio. W dużej mierze polega to na właściwym doborze składników, odpowiednim ich przygotowaniu i użyciu w trafionych proporcjach oraz kolejności. Z tego samego, prostego i taniego ziemniaka oraz paru innych warzyw można przyrządzić wspaniałą potrawę albo coś, co ledwo daje się zjeść. Koszt materiałowy będzie w obu przypadkach podobny, a efekt finalny bardzo różny. Umiejętność też polega na łączeniu, z poszanowaniem proporcji, elementów tanich i łatwo dostępnych z rzeczami o unikalnych i wydatnych cechach, często kosztownych. I w audio też jest jak w kuchni - nie zbuduje się niczego z samej kosztownej egzotyki. Baza z reguły zajmuje większość objętości i jest czymś tanim standardowym, a diabeł tkwi w szczegółach, np. takich, że gatunki ziemniaka mimo zbliżonego kształtu i ceny mogą się zupełnie inaczej zachować rzucone na patelnię. Z jednych wyjdą pyszne, chrupkie plasterki, a z innych niesmaczna, przypalona breja. Tak więc trzeba też uważać na opinie "znawców", że audio-ziemniaki wszystkie są takie same. Z podobnych bulw czy cebulek potrafią wyrosnąć kompletnie inne kwiaty.
Należy więc brać z dużym dystansem wypowiedzi, w których ktoś podlicza ceny komponentów i wychodzi mu wartość sprzętu. Takie szacowanie byłoby owszem adekwatne, ale w momencie oddawania wraku sprzętu na złom, kiedy nie bierzemy pieniędzy za urządzenie i jego walory, tylko za surowce.
Pamiętam, jak na IV roku studiów podczas wykładu z urządzeń do telekomunikacji cyfrowej wykładowca powiedział istotną rzecz, że tym można odróżnić lepszego elektronika od gorszego, że urządzenie o takiej samej funkcjonalności i parametrach zbuduje na tańszych elementach. Gorszy projektant z braku zaufania do swoich kompetencji i zwyczajnej obawy użyje elementów, które mają wyśrubowane wszelkie elementy, nawet te nieistotne w danym zastosowaniu, albo bierze coś, co nie ma słabych stron w swoim zestawie parametrów, zamiast dobrać element często tańszy, który pożądaną cechę ma na poziomie wybitnym, a kuleją w nim te, które nie mają w danym zastosowaniu znaczenia. Dlatego jak czytam o jakimś wzmacniaczu lampowym na przykład, że ma Black Gate'y, V-Capy, lampy same NOSy, druty srebrne, podstawki teflonowe, Duelundy, Shinkohy, _wpisz co chcesz_, to uśmiech mnie ogarnia, bo to bardziej przeniesienie i kondensat wszystkich mądrości przeczytanych na forach audio bez krzty refleksji i podparcia teoretycznego niż trzeźwa inżyniera poparta weryfikacją odsłuchową.