Kupiłem właśnie taki wzmacnaicz- wiedząc że z nim nie wszystko OK z premedytacją :) Dałem jak za paczkę fajek tak więc przeżywać za bardzo nie ma powodu.
Nie pierwszy to wzmacniacz z boleściami w moich łapach. Pomimo że ja generalnie na elektronice znam się jak świnia na gwiazdach, udawało mi się dotychczas jakoś >ogarnąć.
Ale muszę przyznać że miałem też dużo szczęścia. Bo jak np. buczało od sieci to albo jakiś kondensator zdechł- wybuchł itp....
Gdzie z identyfikacją usterki nawet taki osiał jak ja nie miał problemu.
Ten marantz zaś to ciekawy jest- przynajmniej ja nadziałem się pierwszy raz na takie coś.
Nic w nim nie wybuchło, spaliło, odleciało itp. Japońska robota i wszystko na oko idealnie i nikt w nim nie grzebał.
Po włączeniu praktycznie cisza- po lekkim odkręceniu głośności zaczyna gwałtownie wzmacniać 50 Hz z sieci i to tak ładnie jakby głośnik bezpośrednio do trafa podłączył. Im mocniej podgłośnić tym mocniej generalnie.
Ale po podłączeniu źródła sygnału jest tak że wzmacniacz gra- miksując 50 Hz sieci z zapuszczoną muzyczką.
W miarę rozkręcania głośności przydźwięk sieci słabnie na korzyść muzyczki :)
Od pewnego momentu nie słychać już praktycznie wcale przydźwięku i >muzyczka< sobie gra jak gdyby nigdy nic.
Wzmacniacz nie pracuje wtedy nawet na jakieś tam sporej mocy- można powiedzieć że wręcz taka moja średnia do odsłuchu.
Przy zakręceniu balansem jest powrót przydźwięku- im bardziej ścisza się któryś kanał tym bardziej on nadaje 50Hz. Ale tylko ten konkretny kanał. Drugi w tym czasie gra zupełnie normalnie- bez buczenia.
Co jest grane?
Jakaś pętla masy się zrobiła czy co?
ed: zapomniałem dodać że transformator też buczy na jałowo- ale to nie aż taki niespotykany przypadek- w kiepskich transformatorach. Ten od marantza po prostu na kiepski i buczący nie wygląda