Webern snuł opowieści z czytelną narracją...hmm mam duże wątpliwości
Czy odbiór opusu 21 nastręcza jakieś problemy ? Jasne - lapidarny, oszczędny i skondensowany to wywód. Ale dla mnie czytelny. Choć rzeczywiście, moim dodekafonicznym ulubieńcem jest Berg, co deklarowałem po wielokroć. Tutaj wątpliwości co do "narracyjnych" intencji, chyba nie ma już żadnych.
A "totalny serializm" czyli ekstremalną atomizację wypowiedzi muzycznej, wykombinowali Boulez & company w latach 50-tych. Ten sam Boulez traktował swoją muzę jako "prowokację mającą na celu niepokojenie ludzi". Rozumiem, że późniejszy zwrot w stronę Wagnera i Mahlera to kolejna prowokacja. Dodam, iż nie czuję choćby podskórnego napięcia słuchając "Le Marteau sains maitre". Ta muza przelewa się przeze mnie jak czysta woda. Zero emocji, o niepokoju nie wspominając.
"W roku 1971 [Boulez] zostaje dyrektorem artystycznym Orkiestry Symfonicznej BBC oraz Nowojorskich Filharmoników. Głównym zajęciem staje się dlań studiowanie partytur nie tylko tak niegdyś deprecjonowanych klasyków XX wieku, lecz także Mahlera oraz Wagnera (w 1976 przygotowuje wykonanie kompletnego Pierścienia Nibelunga na Festiwal w Bayreuth). Wygnanie to czy zasłużona emerytura?
A może raczej śmierć - nie tyle kompozytora, ile pewnej utopijnej wizji muzyki, w której kreacji miał on być może największy udział?
Ten zaskakujący zwrot, to pewnie w ramach "niepokojenia"... wyznawców awangardy :-)))
I na koniec wybacz, ale sztuka nie służy dawaniu przyjemności - bo to domena rozrywki. Uczucie przyjemności jest mi w tym przypadku obce, zaś jego ewentualna akceptacja w kontakcie ze sztuką jest owocem istnienia postmodernistyczno - konsumpcyjnej, antyhumanistycznej wrażliwości.
Ło matko, Dodekafonix..... dęte to jak solo waltorni.
A
"przyjemność" w poszukiwaniu i znajdowaniu piękna to jakieś nadużycie, grzech bądź profanacja ??
Jeśli słuchasz koncertu skrzypcowego Berga, III symfonii, pieśni, albo "Stabat Mater" Szymanowskiego, to do uczucia najwyższej "przyjemności" w reakcji na obcowanie z czystym pięknem się nie przyznasz... bo to antyhumanistyczne ???
Błagam... Ciekawe jakie w Tobie budzi uczucia "Kunst der Fuge" Bacha, chorały z kantat, VI koncert Brandenburski, czy choćby Sinfonia Concertante, albo III koncert skrzypcowy Mozarta... rozumiem, że znacznie wyższe niż plebejska "przyjemność".
"Nie można jednak pominąć piękna, jako wartości elementarnej, gdyż ta droga prowadzi donikąd. Innymi słowy – osoba, która relatywizuje znaczenie wartości podstawowych, konsekwentnie powinna uznać nasze prawo do negowania jej poglądów i nie powinna obrażać się, jeżeli powiemy, że to, co głosi jest głupie. Nieprzypadkowo zakwestionowanie pojęcia piękna zbiegło się w czasie z ignorowaniem pozostałych wartości. Próbowano zastąpić je innymi – np. wolnością, równością i braterstwem, które są wspaniałymi ideami, o ile opierają się na dobru i prawdzie, a nie stanowią ich zaprzeczenie. Dzisiaj, jako podstawę wszelkich wartości lansuje się poprawność polityczną.
Zakwestionowanie dobra, prawdy i
piękna prowadzi jednak tylko do stworzenia ustrojów, w których są równi i równiejsi.
W sztuce prowadzi to zniszczenia jej samej."
-----------------------------------------
-----------------------------------------
I jeszcze refleksja uzupełniająca do ciekawego artykułu Pocieja.
Otóż dla mnie jest zupełnie jasne, że sztuka winna niepokoić i prowokować, to jedna z jej podstawowych ról.
"Powinna ona „otwierać lot do nieba”, „poznawać prawdy ducha”, dostarczać wzruszeń, ale też posiadać głębię i idee. Prawdziwa sztuka nie może być jedynie przyjemnością i rozrywką. Twórczość jest rzeczą świadomą i przesłaniem skierowanym do odbiorcy. Artysta poprzez dzieło wyraża swoje życie wewnętrzne."
No ale właśnie tu objawia się ów Pociejowy paradoks dotyczący muzyki. Otóż "głębia, idea, przesłanie, czy też niepokojenie i prowokacja" --- ale i rozkosz, czyli stan najwyższej przyjemności wynikającej ze znalezienia piękna w utworze, zwyczajna radość i odprężenie. Czyli harmonia - dysharmonia.
Ów dualizm znajduję choćby w Mahlerowskiej "Dziewiątce". Andante comodo jest głębokie, niepokojące i nieoczywiste, "cała ta część jest przeczuciem zbliżającej się śmierci" - mówił Alban Berg, i trudno się nie zgodzić.
Ale symfonię wieńczy niesamowite Adagio, które być może mówi o tym samym co Andante, ale zupełnie innymi środkami. Andante to niepokój i zaduma - Adagio to muzyka wzruszająca, bezpośrednio odwołująca się do emocji. Można by rzec - czyste piękno, podane bezpośrednio.
Weźmy Kazimierza Serockiego z płyty serii "Awangarda". Konsekwentnie nowatorski to zestaw utworków. Żadnego flirtu z tradycją czy pójścia na łatwiznę. Ale znam też niemal na pamięć jego koncert fortepianowy z 1949 r. Oczywista, że sam autor był potem wobec niego krytyczny. Niepotrzebnie, bo to cudownie bezpośrednia i szczera wypowiedź muzyczna - jakby w kontraście do późniejszych poszukiwań.
A Grażynka Bacewicz ? Absolutnie uwielbiam jej koncerty skrzypcowe oraz wiolonczelowe. (Do tego stopnia, że sięgam po nie jedynie w święta ! ;) ). Ale i tu widać różnicę w podejściu - można by rzec, pewien twórczy dualizm. Koncerty 1-5, to muzyka wzruszająco szczera i bezpośrednia, ale nr 7 (który lubię i cenię) to już flirt z nowoczesnością, utwór jawnie odwołujący się do do awangardowych nastrojów tamtych czasów (65r). To samo w koncertach wiolonczelowych ! Na jednej płycie DUX-u, jakiż rozdźwięk estetyczny między koncertami 1,2.
I wreszcie, kiedy słucham Dyla Sowizdrzała czy Don Kichota, albo sonaty na wiolonczelę i fortepian, Ryśka Straussa, albo Mozartowskich symfonii i koncertów, czy symfonii 3,5 Franza Schuberta, lub koncertów fortepianowych i baletów Francisa Poulenca... to odbiór tej muzyki daje czystą, niezmąconą i szczerą przyjemność. I z tej przyjemności nie mam najmniejszego zamiaru rezygnować.