Ja przez wiele lat byłem na urlopie od ciężkiej pracy gonienia króliczka. Miałem sprzęt któremu daleko było do "hi-end", ale który dawał mi po prostu przyjemność ze słuchania muzyki. Czasami wybierałem się na wirtualne polowanie, kupowałem gazetkę, jednak po kilku godzinach czytania podniecenie mijało .... Generalnie tym, co najprawdopodobniej zniechęcało mnie do tego sportu było przekonanie, że raczej nigdy nie będzie mnie stać na sprzęt, który by mnie ostatecznie satysfakcjonował. A jednocześnie dla mnie zawsze dużo ważniejsza była sama muzyka, niż jakość jej odtwarzania. Słuchając wypowiedzi wielu królikologów miałem nieodparte wrażenie, że w ich przypadku jest dokładnie odwrotnie. Co gorsza, w międzyczasie okazało się też, że króliczek, który dla wielu myśliwych jest bliski ideału dla mnie był może nie tyle pospolitym szarakiem, co szarakiem idealnym. Nudnym, pozbawionym emocji produktem laboratoryjnym, nie wartym poświęcenia więcej niż jednego wieczoru. Zdarzyło mi się słuchać sprzętu, który kosztował 50 tys. i więcej i który służył co najwyżej do analizy możliwości technicznych studia nagraniowego i biegłości inżyniera dźwięku, ale na pewno nie do słuchania muzyki tworzonej przez żywych ludzi.
I myślę, że tu właśnie jest króliczek pogrzebany. Zdałem sobie z tego tak naprawdę sprawę niedawno, między innymi podczas rozmów i dzięki lancasterowi, vectorowi, czy jego bratu. Mam mocne podejrzenie, że problem Dead-Endu wynika z naszego podejścia do oceny sprzętu i hierarchii ważności. Dla wielu audiofilów, kiedy zastanawiają się na jakością jakiegoś klocka, podstawowe cechy jakie oceniają, to zejście basu, rozciągnięcie, perlista góra, miękka ale konturowa średnica, głębokość sceny, itd. Kur...! Czy jak słuchamy muzyki na żywo to też myślimy tymi kategoriami?!?! "O! Lubię Bacha na żywo, bo ma fajnie ostrą górę. A Mahlera, bo dół jest taki, że aż mi głowa podskakuje". Albo "Zajebista ta Katie Melua, bo ma genialną średnicę".
Problem oceny hi-endu, "czy jak tam tą k.... będzie się zwało" zniknie, jeśli najpierw będziemy zastanawiali się, czy gitara, pianino, kontrabas, skrzypce, saksofon przypominają prawdziwy instrument, a dopiero jeśli nie, to będziemy kombinowali z dynamiką, środkiem, górą, dołem, ich jakością i innymi takimi. Jeśli "w spokoju sumienia" :)) zastanowimy się najpierw, co jest tak naprawdę ważne - czy głębokość sceny muzycznej i liczba detali, czy wrażenie, ze słucha się żywych instrumentów. W moim przekonaniu najwięcej jest tzw. zabawek, które bardziej służą do produkowania audiofilskich efektów, niż do reprodukcji muzyki. Te efekty potrafią naprawdę być niesamowite, mogą być przyjemne dla ucha i zadziwić znajomych, co jdnak nie zmienia to faktu, że z wierną reprodukcją muzyki mają niewiele wspólnego.
Trzeba po prostu ustalić czego się chce - czy chcemy poznać rzeczywistość, czy też stworzyć jakąś jej przyjemną wersję. I zależnie od tego trzeba kupować sprzęt. A nie irytować się, że "fajny ten Van Gogh, ale jak pojechałem do Prowansji, to za cholerę nie przypominała krainy z jego obrazów".
------------------
maciek_m