Porcupine Tree - Voyage 34: The Complete Trip
Gdyby ktoś był baaaardzo ciekaw co się czuje po LSD a nie miał odwagi łyknąć chemii, to polecam ten album (polecam go również tym co nie są ciekawi LSD ;)). Płyta-koncept, która zaczyna się od łyknięcia LSD przez głównego bohatera.
W odróżnieniu do innych dokonań grupy tu wokalista ma urlop - nie śpiewają. Płytka zaczyna się niewinnie i rockowo od narkotycznego rytmu gitary do złudzenia przypominającej tą z "Run Like Hell" Pink Floydów z mocną podbudową basu i perkusji, by potem przejść przez elektronicznę rytmy "dyskotekowe" lat 70-tych, chillout, muzykę elektroniczną rodem z Klausa Shultze i z powrotem do klimatów znanych np. z "Echo" Pink Floydów. Dużo przestrzeni, dużo różnych brzmień i efektów, mało melodii która potem można by np. zagwizdać. Całość płyty to raczej pejzaże muzyczne niż jakaś konkretna melodia. Choć i sama melodia (ze wspomniana charakterystyczną gitarą) przewija się przez całą płytę.
Płyta nie jest dołująca choć dość trudna w odbiorze. Bardzo nietypowa w dorobku tej grupy. Polecam przynajmniej spróbować posłuchać.