Relacji część trzecia w temacie Kenwood KX-9010.
Jak można było podejrzewać i koledzy słusznie zauważyli magnetofon był zje.. Popsuty.
W sumie to go kupiłem z usterką zasilacza - efekt, nie świeci a silnik pracuje i capstany czy też kabestany się kręcą.
Okazał się zwarty kondensator jak zaznaczyłem na poprzednich zdjęciach i nie było 5V, jakieś 1,2V a to za mało i procek nie startował.
Przejrzałem, wymieniłem paski, ten od hamulca oczywiście się skroplił więc jeszcze taśmę rolował.
Wyglądał na zaniedbany ale nie grzebany. Ale ATCS nie działało a właściwie działało lecz niewłaściwie, jak by odwrotnie.
Dobrałem się dzisiaj do niego i usterkę dość szybko zlokalizowałem, a była prozaiczna.
Fabrycznie zamontowany potencjometr montażowy od poziomu zapisu lewego kanału był nie do końca włożony i luty były raczej symboliczne, które się zamieniły w zimne luty. Wystarczyło wyjąć PR'kę, przelutować, ustawić poziomy i skręcić.
Na zdjęciach pokazałem płytkę wzmacniacza zapisu z tym PR'kiem. Oby częściej takie uszkodzenia się zdarzały.
Mogłem do tego przedwczoraj od razu podejść ale jakoś nie wpadłem na to, że coś mu jeszcze może być.
Teraz jest doskonale w moim mniemaniu, kalibruje wszystkie tajmy jakie do tej pory mu zapodałem.
Może uczestniczyć w ślepych testach. Ja nie jestem w stanie rozpoznać po kilku przełączeniach co jest przed a co jest po taśmie, tym bardziej, że jest w moich uszach tak samo. Ale zastrzegam od razu audioświrem nie jestem i nie mam zamiaru się w ten sposób bawić. Po prostu się cieszę, że udało mi się go uratować i działa tak jak bym sobie tego życzył. I póki co muszę raczej wycofać swoje słowa o nieudolnej kalibracji tego magnetofonu.
Do trzech razy sztuka mawiają:)