Audiohobby.pl

Leben CS600

Wilku

  • 54 / 5877
  • Użytkownik
21-08-2009, 19:20
Niby umówiłem się swego czasu z właścicielem Nautilusa, że będę mógł pożyczyć tego Leben’a na parę dni celem starannego odsłuchu, ale w życiu inaczej bywa niż w planach. Nie żebym pożyczyć nie mógł, bo pana Roberta nawet nie było jak zapytać i najpewniej by się zgodził, ale akurat on był nieuchwytny, a ja niecierpliwy. Dowiedziawszy się zatem, że ten „wzmacniaczowi” obiekt rozlicznych westchnień - i to bynajmniej nie tylko amatorów słuchawek - bo to przecież także normalny wzmacniacz, popędziłem posłuchać. Zabrałem sporo płyt i dwie pary słuchawek - me flagowe Ultrasone Edition 9 i Sennheiser’y HD 650; tak dla porównania i szerszego wglądu.
Kiedy się zjawiłem grał już od przeszło pół godziny podłączony do CD Accuphase DP-500 kablami Wireworld’a. No to ciach, pakuję płytę, podpinam słuchawki, ubieram je i - katastrofa! Wzmacniacz jest uszkodzony. W dodatku znowu, bo CS-300 przecież też był. Ale tym razem jest gorzej - lewy kanał buczy nieznośnie i w sposób nieusuwalny. Na nic manewry z ponownym podpinaniem kabli i kręceniem przełącznikami. Buczy i już. A bodaj cię wszyscy diabli! Ale nic, i tak słucham, bo jeden kanał gra czysto, a w drugim przy głośnej muzyce zakłócenie znika w tle. Od razu jednak powiem, że po jakiejś godzinie, kiedy ekipa ustawiająca kolumny do kolejnego odsłuchu niechcący odłączyła tego uszkodzonego nieszczęśnika od zasilania i podłączyła powtórnie, zakłócenie prawie całkiem zniknęło. Bardzo to sobie chwaliłem. Bóg się najwidoczniej zlitował.
Najpierw zwyczajowo parę słów o budowie. Potężna skrzynia, szerokości 45 cm i do tego wysoka. Złota, oprawiona w drzewo i ważąca 22,5 kg. Posiada te same funkcje co tańszy model: Bass Booster, pozycjonowanie kanałów, a nawet ich rewers, przełącznik wejść, przełącznik trybu słuchawkowego i wyciszacz. Potencjometr jest krokowy, ale jak zauważyłem kroki są trochę za duże w porównaniu z moim, bo moc jest dużo większa, co powoduje znacznie większy przeskok. W środku dziewięć lamp, ale najważniejsze są cztery - 6L6 od Sovtec’a ułożone w dwie pary, po jednej na kanał w trybie push-pull, bo według konstruktora właśnie tak jest najkorzystniej. Zastosowanie owych 6L6 jest jak dla mnie niezwykle frapujące, bo te lampy mają wyjątkową ilość zamienników, a wśród nich KT-66 i 350B. A jakby tego nie dość jeszcze było jednym ruchem przełącznika skrytego wewnątrz obudowy tryb 6L6 można zastąpić trybem EL34, także mającym liczne zastępstwa. Niektóre z tych lampowych zamienników są wprawdzie zbyt duże by możliwy był montaż pokrywy górnej bez jakiegoś dodatkowego dystansu, ale czymże to jest wobec fenomenalnej wprost możliwości strojenia gry wzmacniacza. Nawet nie chcę zgadywać jak gra z 350B albo z KT-66 Golden Lion’a.
Wyrafinowane lampowe eksperiencje pozostają jednak tylko w zasięgu posiadacza albo jakiegoś nobilitowanego gościa dystrybutora, a mnie przypada w udziale jedynie odnieść się do brzmienia standardowego, czyli sprawionego przez 4 lampy 6L6 Sovtec’a. Z doświadczenia wiem, że rosyjskie lampy grają dosadnie i ostro. I dosadność faktycznie ma tutaj miejsce, natomiast ostrości udało się konstruktorowi pozbyć, za co należą mu się słowa uznania.
Zacznę od porównania z niższym katalogowo Leben’em CS-300, który jest bardzo chwalony, ale mnie do gustu raczej nie przypadł. Ciut jak na mój gust zbyt pospolity to gracz. Dobry, nawet bardzo dobry, ale z magii stanowczo za bardzo wyprany. Toteż kiedym go słuchał od pierwszej chwili głównie zastanawiałem się, czego w tym dźwięku brakuje i dlaczego aż tak go chwalą, kiedy mnie nie ujmuje. Z Lebenem CS-600 sprawa jest zupełnie inna. Gra tak wyśmienicie, że dźwięku nie chce się analizować, a w każdym razie nie w pierwszych minutach. Chce się tylko słuchać, bo zwyczajnie piękne to jest, co słychać. A dźwięk, co ciekawe, jest zasadniczo podobny: bardzo koherentny, rozpisany na bynajmniej nie jakiejś ogromnej scenie i nade wszystko naturalny. No tak, tylko że ten naturalizm jest właśnie nie zwyczajnie naturalny, tylko magiczny. Żywa muzyka! A z Ultrasone’ami E9 to już magia najczystsza. Soczystość dźwięku, wyrazistość konturów, separacja planów, precyzja wybrzmień - prezentują absolutnie najwyższy poziom, zmuszający do całkowitego skupienia i zasłuchania. Dopiero po pewnym czasie, mnie - posiadacza zwariowanej wersji Twin-Head’a - naszła refleksja, że odrobinę czegoś jednak brakuje, a po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że mianowicie tego, co można nazwać pianą na muzycznym morzu i mgiełką ponad nim. Jest odrobinę za dosadnie. Ale przecież trzeba pamiętać na jakich lampach. Pewien jestem, że z 350B ten ostateczny magiczny szlif by się pojawił, bo właśnie tym lampom jest przypisany. Podobnie zapewne będzie z basem, jako że CS-600 tak nisko jak T-H nie schodzi. Także szczegółów nie jest w stanie wydobyć aż tyle przy podobnym poziomie dźwięku, co skrupulatnie sprawdziłem. Scena jest przy tym węższa, ale głęboka, a wybrzmienia zdecydowanie krótsze, co jest z pewnością zasługą przeciętnych jakościowo Sovtec’ów. To wszystko jednak margines i zawracanie głowy, a prosta prawda jest taka, że wzmacniacz jest wspaniały. No i jeszcze te rozpasane możliwości zabawy lampami, a do tego to przecież także zwykły wzmacniacz. Jestem pełen szczerego podziwu i po pierwszym niezbyt udanym kontakcie całkowicie zwracam honor marce Leben. Potrafią zrobić coś rzeczywiście wybitnego.
Pozostaje jeszcze pisnąć coś o innych słuchawkach i o poszczególnych płytach, bo z niewiele ponad godzinę trwającego odsłuchu ja więcej nie wydobędę.
Sennheiser HD 650 zabrzmiał po E9 wprost skandalicznie. Skrył muzykę za żółtawym welonem, spłaszczył drastycznie scenę, a wokale niemal unicestwił, chowając je głęboko w tle i czyniąc przepysznie czystą artykulację niewyraźną. Wiem, chwila przyzwyczajenia i byłoby lepiej, ale mnie szkoda było czasu na takie zabawy, bo różnica progowa nazbyt była pokaźna. Jak wypadają inne słuchawki oczywiście pojęcia nie mam, ale E9 są z pewnością dla CS-600 znakomitym wyborem i zasługują na rekomendację.
A jeśli chodzi o płyty, było tak:
"Magiczny flet" okazał się faktycznie magiczny, a dzwonki Papagena zadzwoniły aż miło. Trochę za mała scena, ale całkiem znośna. Wrażenie uczestnictwa w żywym spektaklu - przemożne.
"The Dark Side" także zabrzmiał lepiej o klasę, może nawet dwie, niż z CS-300. Dzwonek budzika i jego kompanii porażał feerią dźwięków, a wokaliza była szlachetna i czysta. Ostatnie słowa na płycie bardzo czytelne i tylko to zakłócenie na samiutkim końcu bez podniesienia głośności okazało się prawie niedostrzegalne, gdy u mnie daje znać o sobie samo przez się. Ale to zapewne kwestia lamp, niczego więcej.
"Hungarian Rapsodies" ukazały krystalicznie czysto brzmiący, trójwymiarowy fortepian z całym bogactwem smaków właściwych dla tego instrumentu i nade wszystko fenomenalnie oddaną barwą, na której konstruktor podobno się skupił, a efekt tego skupienia jest doprawdy olśniewający. Perfekcja.
"Montserrat Caballe" zaśpiewała głosem bardzo naturalnym, ciut może za mało melodyjnym, ale niewątpliwie na high-end’owym poziomie.
"Schumann Concerto" fortepianowe w wykonaniu van Claiburna i Reinera ukazało piękne współgranie orkiestry i solisty, przy czym ta pierwsza była potężna i niezwykle frapująca, a ten drugi na jej tle znamienicie klarowny i perfekcyjnie wyeksponowany.
"Brothers in Arms" SACD grała mocno i wyraźnie. Ciut za mało basowego dołu może było i może za duża odrobinę dosadność przekazu. - Lampy, lampy, lepsze lampy poproszę.
Na sam koniec puściłem sobie japońskie bębny w wydaniu XRCD24 z zasobów Nautilusa. Zdziwiłem się trochę, bo u mnie różnice pomiędzy lepiej i gorzej nagranymi płytami znacznie się w miarą rozwijania T-H pozacierały, a tu bynajmniej, XRCD pokazał klasę samą dla siebie. Podobnie jak w przypadku słuchawek, Leben CS-600 okazuje się wobec płyt wybredny i lubi im słabości wytykać. Na szczęście nie przekłada się to na konieczność selekcji. W każdym razie z E9 słabszych nagrań ("Caballe") można też słuchać z ogromną przyjemnością.
O konstrukcyjnych zawiłościach możecie sobie jeszcze doczytać na stronie producenta i w recenzji 6moons. Kosztuje toto około 5 tysięcy dolarów w USA. Nautilus swojej ceny jeszcze nie zna. Zapewne będzie to sporo ponad 10 tysięcy, ale moim zdaniem warto, zwłaszcza jak ktoś chce napędzać i słuchawki, i kolumny. Ale nawet do samych słuchawek warto. Przecież za przyzwoity CD też tyle chcą.
Podsumowując - obok własnego T-H i Stax’a Omegi II, to było trzecie moje słuchawkowe słuchanie na poziomie absolutnego topu.

Leben CS600 - drugie spotkanie.
Poprzednie trwało jedynie godzinę, a to tydzień, toteż dumny jestem z siebie, że relacjonując to pierwsze nie popełniłem żadnego błędu poza jednym: słuchawki Sennheiser HD 650 pasują do CS600 całkiem dobrze, jak dowodzą same zbliżone nazwy, choć jeszcze bliższe nazwowo HD 600 nie pasują. O tym jednak później, a teraz zacznijmy rzecz od początku, czyli budowy i wrażeń estetycznych.
Leben CS600 to potężnej budowy (22,5 kg) lampowy wzmacniacz zintegrowany, wyposażony, podobnie jak jego mniejszy brat - CS300 - w bardzo interesującą właściwość bycia także pełnowartościowym wzmacniaczem słuchawkowym, którym staje się po przełączeniu jednej zapadki, przerzucającej cały potencjał brzmieniowy toru na wyjście słuchawkowe. Moc wyjściowa dla głośników wynosi 32 albo 28W, w zależności od zastosowanych lamp. To jego druga cecha wyróżniająca; CS600 potrafi w kilka chwil, potrzebnych na zdjęcie pokrywy wierzchniej, podmianę lamp i przełączenie dwóch lub jednego przełącznika, przeistoczyć się ze wzmacniacza opartego o lampy 6L6 we wzmacniacz na lampach EL34. Możliwy jest też tryb mieszany. A że same 6L6 można zastępować w każdym jednym wzmacniaczu lampami 5881, KT-66 i 350B, a EL-34 lampami KT-77, możliwości wyboru brzmienia jest naprawdę wiele. Lampami mocy sterują cztery 6CS7, a lampowy garnitur uzupełnia jedna 6CJ3.
Wykonanie jest bardzo staranne. Na zewnątrz mamy drewniane panele boczne i złoty panel przedni z zielonymi szlaczkami u dołu i u góry. Pysznią się na nim pięknie wykonane złote przełączniki, umożliwiające wybór wejścia, magnetofonowy odsłuch w trakcie nagrania, rewers kanałów stereo, regulację ich balansu oraz dwustopniowe turbodoładowanie na basie. Pośrodku króluje wielkie pokrętło krokowego potencjometru, który, jak to krokowce, nie ma silniczka, toteż pilot jest zbędny - regulować trzeba z ręki. Mamy też czarne przełączniki zapadkowe, odpowiedzialne za tryb przedwzmacniacza, wyciszenie i tryb słuchawkowy. Uzupełnia je włącznik główny. Są wreszcie informacyjne światełka. I tu uwaga krytyczna. Kiedy Leben stał obok mego CD Sony 222ES rzucała się w oczy różnica jakości świecących diod. Te Sony świeciły przyjemnym światłem i były kolorystycznie dobrze dobrane, podczas gdy Leben częstuje słuchacza kakofonią barw i za silnym światłem. Power podświetlony jest na zielono, tryby lampowe na czerwono, a informator o gotowości lamp do pracy na niebiesko. To ostatnie jest szczególnie drażniące na złoto-zielonym panelu; przecież mogłoby być także zielone. Także czerwone oczka trybu lampowego są bardzo irytujące. Powinny być białe lub bursztynowe.
Jakby na pociechę we wnętrzu obudowy panuje za to wzorowy porządek, żadnego bałaganiarskiego prowadzenia kabli czy upychania kondensatorów. Tak więc można bez obawy o estetykę pozostawić wzmacniacz bez górnej pokrywy, co będzie koniecznością w razie zastosowania lamp KT-66 lub 350B, dużo wyższych od oryginalnych 6L6. Lampy te zastosować na pewno warto, jako że producenckie 6L6 Sovtec’a są dosyć kiepskie. Przekazują co prawda bardzo poprawnie tonację, są dynamiczne i szczegółowe, ale brak im kultury. To żadne zaskoczenie. Z nielicznymi wyjątkami rosyjskie i chińskie lamy są właśnie takie.
Słuchając Leben’a uprzytomniłem sobie po pewnym czasie (Co to ja mam? Aha, sklerozę.), że wymieniłem niegdyś na jego temat korespondencję z kolegą Nikiem z Head-Fi. Nik przez długi czas był w jego posiadaniu i używał go z AKG K701 oraz K1000. (Później kupił Cary 300 SEI.) Otóż Nik chwalił się, że nabył wspaniałe 6L6 NOS, już nie pamiętam nawet jakiej produkcji, chyba RCA, i teraz jego Leben gra jeszcze piękniej. Ja mu na to, żeby kupił porządne KT-66, bo te są lepsze od najlepszych nawet 6L6. Nik się żachnął, jako iż wydał majątek i pewien był swego wyboru. Odparł mi, że te jego lampy są na pewno najlepsze z możliwych i niczego innego kupować nie zamierza. Cóż, jego lampy, jego wzmacniacz, jego sprawa. Aliści po pewnym czasie napisał do mnie, że kupił jednak KT-66 G.E.C. NOS, NIB i teraz to dopiero pięknie Leben mu gra. Na 350B - które w nowej produkcji pojawiły się wkrótce potem - już go namówić nie zdążyłem, ponieważ CS600 sprzedał. (Jedna vintage 350B kosztuje tysiąc dolarów, trudno zatem kogoś na zakup ich kwartetu namawiać.) Wielka w sumie szkoda, bo byśmy wiedzieli, co gra w Leben’ie najlepiej. Podejrzewam jednak, że skoro w moim Twin-Head 350B biją KT-66, to i na „lebenowskim” podwórku najpewniej też, choć trzeba wziąć pod uwagę, że ja mam tylko jeden typ KT-66, a teraz liczących się są już aż cztery.
Sam na wymianę lamp się nie zdobyłem, bo mam tylko po parze KT-66 i 350B, a ich tryb mieszany jakoś do mnie nie przemawiał. Może powinienem, jednak dałem spokój. Nie chcę grzebać w tak drogim sprzęcie nie będącym moją własnością. Niechby tak coś nawaliło... Lepiej nie kusić losu. Tak więc opis brzmienia oparty będzie jedynie o lampy fabryczne, ale za to aż cztery pary słuchawek: Ultrasone Edition 9, Sennheiser HD 600 i 650 oraz AKG K701 i to z kablem symetrycznym - których, ku mej wielkiej radości, zechciał użyczyć kolega Holy.
Wyjaśnię od razu, że słuchawkowego kabla symetrycznego nie da się wpiąć do Leben’a bez przejściówki na zwykłego jacka, niemniej pogląd, iż nawet taka konfiguracja poprawia brzmienie nie jest odosobniony. Nie dysponując parą AKG z normalnym kablem nie mogę tego zweryfikować, lecz faktem jest, że słuchawki Holy\'ego grały dużo lepiej niż dwie pary 701-nek ze zwykłym kablem, których słuchałem wcześniej.
Przejdźmy zatem do rzeczy. Jak Leben CS600 gra? Odpowiem na to odnosząc jego brzmienie do wzmacniacza własnego, czyli bardzo dalece przerobionego ASL Twin-Head Mark III. Nie ma przecież sensu od takiego porównania uciekać, czy przekładać je na jakieś potem, bo każde bezpośrednie porównanie jest stokroć więcej warte niż słuchanie czegoś solo.
Zacznę od sprawy technicznej - Leben buczy. Już na godzinie 10-tej jest to dobrze słyszalne, czyli bardzo źle odbierane przez słuchacza. Na tej godzinie CS600 gra już wprawdzie bardzo głośno, ale przecież nie na tyle, by w cichszych partiach muzycznych buczenie nie było słyszalne, że o chwilach zupełnej ciszy nie wspomnę. Tymczasem T-H jest cichy jak duch i nawet daleko poza dwunastą jego własny pomruk jest niesłyszalny. Ale nie ma się co chwalić, w stanie fabrycznym taki nie był i burczał zupełnie tak samo jak Leben. Buczał także po wielu modyfikacjach i wymianach lamp, a zamilkł dopiero po ostatnim tuningu. Co wówczas się wydarzyło? - Otrzymał lepsze kondensatory sterujące lampami mocy i olejowe kondensatory wyjściowe wielkie jak słoje. Jednak pan inżynier „tuningodawca” zapytany przeze mnie nie w tym upatrywał jego milczenia, lecz w innej dokonanej modyfikacji - w wymianie pojedynczego, stereofonicznego potencjometru DACT na dwa takie same monofoniczne. Według niego spowodowane tym rozdzielenie torów sygnału w połączeniu z wyrzuceniem przełącznika źródeł, zastąpionego drugim DACT’em, mogło spowodować, że T-H całkowicie zamilkł. Jako techniczny ignorant nie zabiorę w tej sprawie głosu i tylko nadmienię, że wymiana lamp na lepsze także przynosi pewne ukojenie, jednakże jedynie częściowe.
Dodam jeszcze, że to „lebenowe” buczenie było bardzo kapryśne. Czasami głośniejsze, czasami znacznie cichsze. Czasami równe w obu kanałach, a czasami wyraźnie głośniejsze w jednym. Nieodmiennie jednak najgłośniejsze ze słuchawkami Sennheiser’a, a najcichsze z E9. I znów nie jest to nic nowego; nim T-H zamilkł, miał dokładnie tak samo.
Ze spraw technicznych muszę jeszcze zauważyć, iż bardzo niekorzystnie na grę Leben’a wpływało przekraczanie napięcia ponad 240 V, powodujące dojmujący spadek kultury brzmienia. On tego naprawdę nie lubi. A ponieważ był podłączany zarówno do Cairn’a jaki do Sony, dodam jeszcze, że słabość tego ostatniego, początkowo bardzo dobrze słyszalna i przejawiająca się płytszym i bardziej szarym dźwiękiem, po kilkunastu minutach słuchania traciła na znaczeniu i przestawała dokuczać. Jest to sytuacja zupełnie odmienna od słuchania różnych wzmacniaczy, czy różnych słuchawek, kiedy to dokuczliwość ich słabostek była przeze mnie odnotowywana nieustannie i nawet najdłuższy odsłuch nie był w stanie jej złagodzić. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że źródło jest stosunkowo najmniej istotnym elementem toru, co oczywiście nie znaczy, że pomiędzy słabymi a wybitnymi odtwarzaczami nie ma dużych różnic.
A teraz już o samym odsłuchu.
Pierwsze, co się rzuca w uszy, to bliskość dźwięku, jego dynamika i jego bardzo głęboka oraz bardzo wyrazista prezentacja. Wyraźność osiąga absolutnie topowy poziom i na żadnym innym zestawie końcowe zakłócenia z "The Dark Side" nie okazały się tak czytelne jak tutaj w kompanii z E9. Ich obecność była czymś oczywistym, a gdyby ktoś znał pojawiający się pasożytniczy utwór, rozpoznałby go bez najmniejszego trudu.
Także głębia brzmieniowa bardzo zwraca uwagę; w tle nie pojawia się żadna szarość, a barwy są czyste i się nie zlewają. Poprawność tonacyjna, na co zwracałem uwagę w poprzedniej recenzji, również budzi najwyższe uznanie, tym większe, że została osiągnięta za pośrednictwem lamp o przeciętnej jakości.
Pierwszy plan Leben’a okazuje się przy tym bardzo bliski, znacznie bliższy niż w T-H, a zarazem rozpościera się bardzo szeroko. Niestety, znacznie gorzej jest z głębokością. I nie chodzi nawet o to, że scena jest płytka - bo nie jest, aczkolwiek głęboka też nie. Chodzi o perspektywę. Ta okazuje się bardzo miernie wyrażona. Napisałem wprawdzie poprzednio, że separacja planów jest bardzo dobra, ale w bezpośrednim porównaniu z Twin-Head ten optymistyczny obraz okazał się znacznie mniej korzystny. CS600 gra bowiem do pewnego stopnia dźwiękową "ścianą", co czyni przekaz pozbawionym odejścia w horyzont. Bez porównania może bym nawet przeoczył, ale w konfrontacji było to bardzo wyraźne. Trudno powiedzieć na ile odpowiedzialność za to ponosi moje źródło i całkiem możliwe, że wykorzystywany u Nautilusa Accuphase DP-500 znacznie lepiej budował scenę, ale tego bez bezpośredniego porównania ustalić niepodobna. W każdym razie na domowym placu zabaw dalsze plany nie były odległe, tylko całkiem blisko podchodzące i nie odsyłały w dal, tylko napierały. Ten brak horyzontu okazuje się dokuczliwy, czyniąc muzykę uboższą.
U Leben’a dokucza też pewien niedostatek melodyjności. Kontury są bardzo ostre, a "oczywistość" brzmienia nieomal okrutna. Zaznacza się przy tym lekki brak synchronizacji między instrumentami oraz nieobecność owego aksamitnego meszku, oprawiającego muzykę w powab. Dźwięk uderza ścianą, napiera zewsząd i jest bardzo dosłowny. Trochę po pewnym czasie staje się to męczące. Brakuje też impresjonistycznej mgiełki, eteryczności, zmysłowego ciepła ludzkich głosów i całościowego rozmarzenia. Słuchaczowi musi wystarczyć sam jedynie brutalny realizm, poparty wspaniałą szczegółowością, wyrazistością, głębią i kolorytem. Ostatecznego szlifu jednak brak.
Nie myślcie wszakże, że przekłada się to jakkolwiek na trudności z percepcją słabo nagranych płyt. Tego zupełnie nie ma, choć należałoby przecież tego oczekiwać. A jednak nie - nawet bardzo jadowitych krążków słucha się z przyjemnością. Obraz zawsze pozostaje czysty i wyważony, a górne rejestry znakomicie wyartykułowane i nigdy nie uciekające w bolesne regiony. Ogromna szerokość pasma powoduje, iż nie ma mowy o jakichkolwiek niedostatkach na jego skrajach, a spinająca je neutralność jest nieomal wzorcowa - w przeciwieństwie do przestrzeni sam dźwięk poukładany jest znakomicie. Nie zmienia to faktu, że płyty najwyższej jakości, w rodzaju XRCD, wypadają o niebo lepiej, a gradacja jakościowa nagrań jest znacznie większa niż w Twin-Head.
Muszę jeszcze dodać, że odnotowana przez mnie w poprzedniej recenzji słabsza szczegółowość Leben’a i skromniejszy bas w mym domowym laboratorium się nie potwierdziły. Albo odpowiada za to jego ówczesne uszkodzenie, albo mój zmodyfikowany Cairn ma lepszy bas i szczegółowość niż Accuphase DP-500. (Co jest raczej wątpliwe.)
Zadajmy teraz pytanie jak to się wszystko klaruje z poszczególnymi słuchawkami
Zacznę od tych, na których się nie klaruje, czyli HD 600. Z opisu brzmienia Leben’a widać od razu, że jeśli pominiemy scenę, którą Sennheiser’y mają bardzo przyzwoitą, pozostałe walory są analogiczne. Daje to efekt ich spotęgowania, przy jednoczesnym braku kompensacji stron słabych. W rezultacie dźwięk staje się najbardziej w porównaniu męczący. Nie, żeby tego w ogóle nie dało się słuchać; to przecież nie ten poziom i tego typu zjawiska tutaj nie występują. Ale pozostałych słuchawek słuchało się milej i to znacznie.
Oto HD 650 mają to swoje delikatne srebrzenie, które w połączeniu z CS600 było dodatkowo pięknie patynowane jego wspaniałą klasą, owocując mnogością pojawiających się odcieni i półtonów. Splatało się to z ich lekko podbasowaną średnicą, odpowiedzialną za ową "fizjologiczność", powziętą z myślą o łagodzeniu brzmienia słabszych wzmacniaczy. Dla niejakiej brutalności Leben’a było to jak znalazł, bo akurat jemu właśnie to jest najbardziej potrzebne - finezyjne złagodzenie. Wszelako w tym wypadku złagodzenie nie dotyczyło dźwięku męczącego - jak na przykład u Vincenta - tylko bardzo, aż za bardzo nawet, realistycznego i nieco tylko ułomnego scenicznie. A że scena HD 650 jest co najmniej bardzo zadawalająca, przeto efekt całościowy był znakomity.
Ktoś, kto czytał moją wcześniejszą recenzję Leben’a może w tym miejscu zadać słuszne pytanie: Jak to, przecież napisałeś, że HD 650 grały w porównaniu z Edition9 okropnie? Istotnie, napisałem. I istotnie grają w takim porównaniu okropnie, ale tylko w jednym przypadku - kiedy w grę wchodzą ludzkie głosy. Tu różnica jest bardzo duża i "fizjologiczność" HD 650 nie umywa się do "fizjologiczności" E9. Jednak w pozostałych przypadkach słuchanie duetu Leben CS600 z Sennheiser HD 650 jest czynnością wielce satysfakcjonującą. Wszystko jedno czy jest to ostry rock, kameralne składy, czy wielka symfonika - wszystko brzmi świetnie. Ludzkie głosy też są oczywiście bardzo dobre, niemniej przejście z E9 akurat w ich przypadku jest bolesne. W pozostałych, bynajmniej.
Skoro tak, to jak jest z tymi Edition9 całościowo? Całościowo może i najlepiej, jednak mimo wszystko odrobinę męcząco. Słabowita scena obu partnerów łączy się z wyjątkowo wybitną szczegółowością i ogromnym rozpostarciem pasma, których „ultrasonowa” finezja i subtelność nie potrafią aż tak do samego końca przeistoczyć w coś, czego słuchanie byłoby czystą rozkoszą. Nie wiem, być może moje stałe uciekanie się do porównań z T-H powodowało, że CS600 nie zdołał całkowicie mnie porwać, a może mam nieco inne preferencje, w każdym razie czegoś ciągle w jego dźwięku mi brakowało i zdecydowanie preferowałem własny system. Bądźmy jednak uczciwi, czegóż chcieć od biednego Lebena nafaszerowanego marnymi Sovtec’ami? Trzeba mu po prostu kupić lepsze lampy, co oznacza ni mniej, ni więcej tylko kupienie mu czaru. Głowę dam, że z dobrymi KT-66 albo 350B zagra zupełnie inaczej - artystycznie i marzycielsko. Wynurzenia Nika dobitnie to potwierdzają. A w odwodzie ma przecież także znane z muzykalności EL-34, czy choćby te nowo produkowane rosyjskie 6L6 "Black Sable". Bawić się można z nim zatem w lampową żonglerkę niemal bez końca i to za całkiem skromne pieniądze. Uciecha będzie z tego moim zdaniem gwarantowana, a efekty w niektórych przypadkach z pewnością zachwycające. Dziwię się tylko, że nie zadbał o to sam producent, nie dając mu lepszych lamp już na dzień dobry, ale to nie jest moje zmartwienie.
Na sam koniec klarowność i synergia największe, czyli AKG K701. Od Ultrasone Edition 9 w sensie absolutnym słabsze wyraźnie, jednak do Leben’a CS600 pasują one wyjątkowo. Żadne to zaskoczenie, wystarczy rzucić okiem na ich recenzję: - Wspaniała scena, łagodne skraje pasma, miękkość dźwięku, bardzo spokojny naturalizm, bogata średnica, powściągliwa szczegółowość. To przecież jakby ktoś spisywał listę życzeń brzmieniowych dla „lebenowego” partnera. I to nie tylko dobrze wygląda na papierze, to działa. Synergia jest wzorcowa; obaj gracze tylko zyskują. Słucha się z fascynacją i uczuciem ulgi - że oto znalazł swój swego. Oczywiście, wielu rzeczy w porównaniu z tandemem Leben plus E9 brakuje, na przykład te zakłócenia z "The Dark Side" są ledwie uchwytne, a ludzkie głosy są za zimne i trochę bez życia. Ale na cholerę komu zakłócenia, a z gorszymi głosami można się jakoś w zamian za trzy razy niższą cenę słuchawek pogodzić, chociaż zęby trzeba dość mocno zacisnąć. Za to scena poszerza się i porządkuje, góra pasma łagodnie nas pieści, średnica 701-nek jest jeszcze bogatsza niż zazwyczaj, a bas, chociaż pozbawiony potężnego wykopu, zachwyca fenomenalną różnorodnością i rozdzielczością. Ale na jego wykopnięcie Leben ma czarodziejski sposób: uruchamiamy bass buster i staje się natychmiast podobny do tego z E9. Zupełnie jakby ten wzmacniacz konstruowano z myślą o AKG K701!
Suma sumarum dźwięk okazuje się bardzo podobny do tego ze Stax’a Omegi II Mk2 i brak mu jedynie tej „staxowskiej" holografii oraz pewnej dawki szczegółów i finezji. No tak, tylko że za ową holografię i finezyjność można by zabić...
Podsumowując. Wybitny wzmacniacz, częstujący wyjątkową dawką naturalizmu, dynamiki i mocy. Pięknie wykonany a przy tym estetyczny i wyposażony w obietnicę wspaniałej lampowej zabawy. Szkoda trochę, że nie zaczyna się ona od razu z najwyższego pułapu.
W artykule wykorzystano zdjęcia ze strony www.lebenhifi.com


scaliłem tak jak prosiłeś.
(sprawdziłem, ale na razie bardzo pobieżnie)

moderator3

  • 20 / 5560
  • Użytkownik
24-08-2009, 17:50
Witam, osobę zgłaszającą do moderacji wpis kolegi "Wilku"  chcialbym prosić o wyjaśnienie co ma zostać zmoderowane

Synthax

  • 2323 / 4109
  • Ekspert
29-09-2013, 15:34
A czy mamy na forum jeszcze jakiś użytkowników Lebenów? Głównie pytam o tych używających słuchawek.

Pozdrowienia