Gdy pierwszy raz słuchałem tej płyty byłem nieco zawiedziony.
Co prawda prześwitywała tu i uwdziem stara, naga cudowność dawnego Prodigy ale dzwięki zdawały się wywoływać jakiś taki nienazwany dysonans..
Płyta powędrowała więc "na półkę" (poszła kurzyć się skrawkami bitów w kącie HDD).
Po jakimś miesiącu (własnie dzisiaj) wpadłem na pomysł włączenia jej ponownie.
Cóż za szok! Ta ekspresja, dynamika, młodzieńcza werwa i chęć życia cisnąca się w uszy spowodowała, że zacząłem pląsać niczym w transie po całym pokoju...
PS.
Czego audiofile używają do żelowania włosów?