Audiohobby.pl

La Familia Ingle - La Familia Ingle vs La maquina de hacer chorizos

sandacz

  • 268 / 4347
  • Zaawansowany użytkownik
07-12-2015, 16:04
Moje recenzje będą raczej zbiorem mniej lub bardziej luźnych wrażeń z muzyki, którą posiadam w swojej płytotece i którą moim zdaniem warto poznać. Mało będzie w tych tekstach odniesień do innych artystów z uwagi na mizerną erudycję muzyczną oraz, przede wszystkim, chęć dotarcia do istoty danej muzyki bez chodzenia na łatwiznę pt. "brzmi całkiem jak...". Nie będzie zdań kaskadowo wielokrotnie złożonych, anegdot i użalań nad sobą. Nie będzie też nic o samych muzykach oprócz wskazania ich pochodzenia geograficznego; średnio mnie interesuje, w kontekście muzyki, kto z kim się kumpluje, w jakim "legendarnym" studio nagrał płytę i ile kasy na to pożyczył. Chciałbym, by te skondensowane recenzje były przyczynkiem do rozmów o danej muzyce (o niej da się rozmawiać - trzeba tylko umiejętnie dobierać słowa), dlatego postaram się, by wybierać albumy, które jeśli nie całości, to przynajmniej na przykładzie kilku utworów będzie można posłuchać samemu. Skupię się na wykonawcach, o których "nikt" nie słyszał - choć będą wyjątki.

Na początek grupa z Argentyny, La Familia Ingle, i jej album z 2010 r.

Okładka intryguje swoją barwnością i pozytywnym zakręceniem. Muzyka zaś, rzec by można: brzmi podobnie jak wygląda. To pochwała pomysłowości we wszelkich elementach kompozytorskiego rzemiosła, okraszona solidną dawką humoru; to taki Prokofiev współcześnie. Zacznijmy jednak od aspektu brzmieniowego: tutaj trudno o wskazanie dominanty. Cały zespół gra na równych prawach, więc łatwiej będzie wymienić instrumentarium - a że jest bogate, to pewnie coś pominę: gitary, saksofon, flet, wiolonczela, klawisze akustyczne i elektryczne, perkusja wraz z perkusjonaliami oraz męski wokal w większości utworów. W warstwie kompozycyjno-emocjonalnej, wspólnym pierwiastkiem, jaki przychodzi na myśl, jest pozytywne podejście do życia. Z tej muzyki bije szczęście. Nawet w momentach wyciszonych, bardziej refleksyjnych, nie mamy do czynienia z neurotyzującą melancholią, a z bajkowością na pograniczu baśniowości wręcz (#7). Jaką etykietką w ogóle oznaczyć ten album? Trudno. Chyba że fusion. Słychać tu wpływy tak oklepanych gatunków jak rock czy jazz, ale też szanty (#3) czy klimaty bawarsko-domostarcowe (#5). Czy jednak aby miszmasz nie za bardzo konceptualny? Nie. To po prostu wielobarwna muzyka czerpiąca pełnymi garściami ze swojego bogactwa. Wszystko spowite wspomnianym już wcześniej poczuciem humoru polegającym na żonglerce motywami i aranżacjami oraz... wyraźnie wyczuwalnym, choć nieprzesadzonym, oparem alkoholowym. Lekki rausz uwidacznia się w specyficznym "olewackim" wokalu (pojedynczym lub wespół z ogniskowo-biesiadnymi chórkami) czy "leniwych" partiach gitarowych lub wiolonczelowych. Tym ludziom ewidentnie dobrze gra się ze sobą, ale też zwyczajnie, wspólnie spędza czas.

Ta płyta jest taką właśnie muzyczną apoteozą przyjaźni, braterstwa, wspólnoty w radości życia.
Jeden z tych albumów, których słucha się jednym tchem dla niebanalnego relaksu i utwierdzenia się w przekonaniu, że mimo wszystko warto. Cokolwiek.

https://lafamiliaingle.bandcamp.com/album/la-familia-ingle-vs-la-maquina-de-hacer-chorizos-2010
SunDutch

Egon@

  • Gość
07-12-2015, 23:38
Pierwszy utwór wyraźnie pod wpływem The Beatles

sandacz

  • 268 / 4347
  • Zaawansowany użytkownik
07-12-2015, 23:42
Takie knajpiane klimaty, Egon? Hm... Fakt faktem, nie znam dobrze grupy z Liverpoola.
SunDutch