Właśnie wróciłem z koncertu Stanleya Jordana organizowanego w ramach "era jazzu" w poznańskiej filharmonii.
Świetny, świetny (!) koncert. Jestem pod bardzo dużym wrażeniem. Jordan, ze swoją wirtuozerską grą na gitarze potrafił nie zapominać o tym, że przede wszystkim ma to być muzyka a nie rzemieślnicze popisy. Utwory solowe będące aranżacjami jazzowymi utworów różnych wykonawców (Led Zeppelin, Sting, The Beatles) były prawdziwymi rarytasami. Technika+muzyka+klimat+ spójność. Całoś podane z wyczuciem i nienachalnie.
Pierwszy raz widziałem kiedy ktoś jednocześnie gra na gitarze i na fortepianie (dosłownie) i do tego robi to na wysokim poziomie. Kiedy doszedł do tego jeszcze śpiew to kopara mi opadła. Jordanowi orkiestra nie jest potrzebna, bo grając solo powoduje wrażenie, że grają min. 3-4 osoby. Do tego ciekawa technika gry na gitarze, z dwoma rękami prawie ciągle gryfie. Jordan "naprzemiennie" albo grał solo lub z "Poznań Jazz Philharmonic Orchestra" która całkiem dobrze dotrzymywała mu kroku. Jeżeli dodać do tego bardzo dobre nagłośnienie to mogę to posumować jednym zdaniem.
To był świetny koncert!