Byłem w teamie Wojtka Muśnickiego z Izabeli. Samochody bez przerwy się psuły, bez przerwy byliśmy przemarznięci i bez przerwy czekaliśmy na sprawny transport. A później przewalaliśmy całą noc sprzęt z jednego tracka na drugi. Np. w jakichś zasranych Rykach czy Łosicach. Później wciągnąć konsoletę na 20 metrów... Bozy, kolumny ciągnęli tubylcy, ale wszystkiego nie można im bylo powierzyć.
Zarobki były gigantyczne, więc nikt nie narzekał. Mieliśmy odmrożone ręce, twarze.
Wszystko rekompensowały malolatki, które chciały wejść za darmo na koncert.
Po koncercie okradaliśmy sponsora, z czego się tylko dało. Np. 300 drewnianych krzesełek z sali gimnastycznej w Kielcach.
I jakoś to szło...