Cały problem sprowadza się do tego, że niektórzy Koledzy próbują utożsamiać neutralność techniczną z neutralnością muzyczną, emocjonalną. Moim dążeniem jest zachowanie tego drugiego dla całego toru. Jeśli weźmiemy nadmienianego Yamamoto, to mnie się najbardziej podoba jego granie z lampkami Sylvania Gold, a mówimy cały czas o GS1000. Tymczasem nie są to wcale gęsto grające lampy. Nie przeszkadzało to mi odbierać naturalnie muzykę nawet gdy leciała z "filigranowego" North Stara. Waga dźwięku nieduża, ale wszystko było OK. U mnie znowu waga dźwięku jest większa, i takie granie przekonuje mnie w podobnym stopniu. Po prostu inne uosobienie realizmu. Jak już było nieraz wspominane - nie da się odtworzyć tego, co było w studio podczas nagrania płyty, więc pozostaje stworzenie spektaklu muzycznego na podstawie nagranego materiału. Albo jest on przekonywujący, albo nie. Dla mnie miarą naturalnego grania jest poprawne odtwarzanie żywych instrumentów, a nie próba symulowania słuchawkami dźwięku retransmitowanego przez głośniki, bo w tym drugim przypadku wzorca żadnego nie ma. Jak już pisałem, koncert może brzmieć soczyście i z werwą, albo jest to jednowymiarowy, bezbarwny hałas. Pewnie, że to pierwsze jest lepsze, ale jak mi tak zabrzmi symfonika, to sprzęt traci wiarygodność w moich oczach i uszach. W przeciwnym razie - gdy granie unplugged brzmi jak prawdziwy koncert, a granie pod prądem nie cieszy, zostaje wytłumaczenie, że to był taki kiepski koncert. ;)