Od 10 dni mam Graham Slee Solo (ze zwykłym zasilaczem). Przez ten czas zostawiałem wzmak grający z kupionymi niedawno SR-225i po ok. 10 godzin dziennie ciągłego sygnału. W przypadku SR-80 zwyczajnie nie słyszę różnicy między Arcamem a Grahamem (niestety nie mam przejściówki, by tak samo porównać 225).
O co chodzi?
Czy ja jestem głuchy? Odpada chyba kwestia małej liczby godzin grania, gdyż jakąkolwiek różnice, jak się domyślam, powinno być słychać od razu. To co czytam w recenzjach przeróżnych wzmacniaczy, w tym Solo, o tych "nowych smaczkach", "większej przestrzeni", "bardziej kontrolowanym basie" etc. - to dla mnie jakiś kosmos. Czy w całej tej zabawie chodzi o to, by wytężać słuch do granic swoich fizycznych możliwości, aby wyłapać jakąś śladową różnicę? Czy aby autosugestia nie gra tu pierwszych skrzypiec? - dziurka w źródle to "ta zła" i za chwilę przepinamy do "tej dobrej" we wzmaku słuchawkowym...
Jestem poirytowany, by nie powiedzieć: sfrustrowany. Proszę o jakieś pocieszenie lub utwierdzenie we frustracji. Cokolwiek.