Ta płyta jest nudna jak flaki z olejem. Zero emocji.
Mam te same odczucia, co przy ostatnich Cochenach, Dylanach itp. Czas na zasłużoną emeryturę. Nie pomogą duety z J.J.Cale\'m czy inne układanki.
Zresztą imo Clapton miał jedynie dobre płyty koncertowe, a od Behind the Sun z 1985go, kiedy w realizacjach pojawił się synonim obciachu muzycznego - Phil Collins, to równia pochyła.
Clapton/Cream, to zupełnie inna sprawa. Warto też posłuchać Crossroad.