>> Vinyloid, 2011-04-07 12:08:59
1. Nie przyszło Ci do głowy, że realizatorzy to też ludzie i popełniają (czasami ciężkie) błędy ?
Dla mnie to jest tak oczywiste, że nawet o tym nie piszę. Tyle że ja nie mam w ogóle takiego problemu jak niektórzy zdają się mieć. Na kilkaset albumów mogę w swojej kolekcji wskazać dwa, które uważam za źle zrealizowane, o reszcie nie śmiałbym tak powiedzieć. Jeden z nich brzmi bardzo dobrze po... zamianie kanałów. Drugi brzmi źle, bo sample muzyki elektronicznej są w nim kiepskiej jakości, a miks tego ze wstawkami mającymi być orkiestrą, lub udającymi ją, daje nieszczególny efekt realizacyjny. Natomiast utwory są fajne i po kilkunastu latach od premiery albumu zdarza mi się czasem po niego sięgnąć. Według mnie zrealizowanych źle płyt prawie nie ma, natomiast jest na pewno sporo skopanych obróbką cyfrową re-masterów. Mam na to dowody rzeczowe u siebie, gdzie re-master tak się różni od bezpośredniego tłoczenia na CD, że w dźwięku słychać jakiś nieustanny syf i bałagan, a mniej odczucia realności i smaczków. Czyli ktoś kiedyś świetnie zrealizował, tylko potem przyszedł pan zafascynowany przetwarzaniem sygnałów cyfrowych i robotę poprzednika zarżnął. Ale to i tak jest margines.
Nie wymagam od płyt rockowych stopnia wysublimowania nagraniowego takiego jak od utworu (?) samplerowego, gdzie facet w średniowiecznej piwnicy stuka patyczkiem o patyczek i musi być dokładnie słychać jak się echo odbija od ścian, sufitu i podłogi oraz, że dźwięk matowieje z czasem, bo się panu patyczek od stukania w końcu rozpękł. Do tego słychać jak facet sapie przez usta i już wiemy, że ma zapalenie zatok, a nie np. astmę.
Nagrania rozrywkowe są do cieszenia się muzyką, a nagrania testowe do cieszenia się sprzętem. Na co kto ma ochotę, to robi. Można jedno i drugie na raz np. słuchając klasyki nagranej w porządnym pomieszczeniu i w dobrej interpretacji.
2. Skąd w ogóle wzięła sie dyskusja nt. loudness wars, skoro nikomu nie powinno to przeszkadzać ?
Stąd, że ktoś tak przegiął pałę, że narobił przesterów, to jest już poważny błąd w sztuce, podobnie jak bezmyślna obróbka cyfrowa z agresywnym odszumianiem na czele. Przykładem takiego bubla jest Death Magnetic, stąd wątek. Mogę podać inny przykład płyty z wysokim RMS, ale ona brzmi fantastycznie, szczególnie w kwestii barwy gitar i przestrzeni, a przestery są na niej bodajże dwa, ale wiem to z wykresu amplitudy, a nie ze słuchu.
3. Wniosek jaki z tego można wyciągnąć, to: do poprawnego nagrania wystarczy domowe studio, zero wiedzy i doświadczenia a sprzęt odtwarzający załatwi resztę. Przecież to nonsens - podstawowym źródłem jest nagranie plus nośnik a nie odtwarzacz. Jeśli nagranie będzie złe to dobry sprzęt to wyraźnie pokaże jak czuły mikrofon, który wyłapuje najdrobniejsze szmery z otoczenia. W większości wypadków nie trzeba się specjalnie wsłuchiwać bo te błędy same się narzucają.
Nie rozumiem tego akapitu. Zły master czy realizacja to wynik braku wiedzy, a nie wiedzy, i choćby się na tym podpisał Chesky lub Telarc, nic na błędy w sztuce nie pomoże. Tak samo świetny sprzęt studyjny nie podniesie automatycznie kwalifikacji ludzi przy nim posadzonych.
Szmery, chrząknięcia, skrzypienia podłogi i krzeseł, huk klimatyzacji - na koncercie jakoś nikomu to nie przeszkadza, nawet jest czymś naturalnym w połączeniu z zapachem potu, podrabianych perfum, szeleszczeniem papierkami i sygnałami SMS. Ale niech się tylko takie coś pojawi na nagraniu, to się zaczyna larum, że ma być sama muzyka, ja nie chcę tego słuchać. Po prostu Histeria audiophilica. A ja właśnie to wszystko lubię, te przewracane kartki, mlaśnięcia ust przed frazą, skrzypienie, szum sukni o podłogę, skrzypienia. Wtedy wiem, że mam do czynienia z czynnikiem ludzkim, realnym zdarzeniem. Nie rozprasza mnie to nic a nic, bo dobra muzyka broni się sama. Natomiast nie znoszę trzasków z płyt analogowych, ponieważ są one obcym elementem, nieskorelowanym ze zdarzeniem muzycznym, przez co rozpraszającym i irytującym.