Max, jednak z utożsamianiem modernizmu z awangardą się nie zgodzę, ale to może faktycznie zbyt akademickie rozważania.
To prawda, że te wszystkie style neo wzbudzają we mnie jednoznaczną niechęć, która podyktowana jest dość ostrymi kryteriami, wedle których oceniam czy coś jest sztuka czy kiczem (pisałem o tym już wcześniej).Po prostu każda podróbka jest dla mnie niestrawna, więc zniesmaczenie wzbudza we mnie zarówno muzyka Arvo Parta jak i w architekturze neogotyk, który jest obrzydliwy.
Natomiast chciałbym zwrócić Ci uwagę na to, że czym innym jest twórczy flirt z tradycją, a czym innym prostackie jej kopiowanie (często wynikające niestety z braku pomysłów). Polistylistyczna (czy też postmodernistyczna) Sinfonia Beria to dzieło na swój sposób genialne, niektóre utrzymane w tej samej konwencji kompozycje Schnitkego są też świetne - I, III symfonia, concerti grossi. Nawet Pendereckiemu udawało się niekiedy stworzyć rzeczy interesujące - V symfonia, II koncert wiolonczelowy, Powiało na mnie morze snów…(zaskakująco dobry utwór). Problem polega na tym czy postmodernizm był skuteczną alternatywą dla awangardy. Zauważ, że i Berio i Schnitke szybko z niego zrezygnowali-ten pierwszy dalej eksplorował swój język muzyczny, który wypracował w okresie awangardy, ten drugi rezygnując z polistylistyki poszedł dalej tworząc styl niezwykle oryginalny i nowatorski, a taka VIII symfonia to arcydzieło XX wieku.
Wielu innych kompozytorów XX wieku inspirowało się tradycją. Weźmy na przykład subkonwencjonalizm Szymańskiego czy Krupowicza. Polega on na na zacytowaniu jakiegoś motywu z przeszłości (u Szymańskiego jest to najczęściej coś z baroku) ale jednoczęśnie takie jego przetworzenie przy użyciu współczesnych technik, że pierwotny motyw jest dla słuchacza niesłyszalny. Co ciekawe Helmut Lachenmann w rozmowie z Andrzejem Chłopeckim też przyznał się, że niekiedy komponuje w tej technice.
Mógłbym podać jeszcze kilka innych przykładów, które pewnie by Ciebie zdziwiły-chociażby na wskroś awangardowe Repons Bouleza było inspirowane techniką średniowieczną-stąd zresztą tytuł tego utworu, Nono inspiracji dla swoich eksperymentów topofonicznych szukał u mistrzów weneckich. Jednak ani jeden ani drugi w bezczelny sposób nie żerowali na przeszłości, tak jak to obecnie robi Part, Silvestrov czy niestety Rihm.
No właśnie, a propos Rihma - to w czym leży problem z jego muzyką? Otóż polega na tym, że dokonał on pewnego zwrotu stylistycznego, tak gdzieś na przełomie XX/XXI wieku przy pisaniu Pasji. Ale ten zwrot polegał na tym, że nie zwrócił się on ku tradycji późnoromantycznej, ale raczej zaczął dość chamsko naśladować II szkołę wiedeńską korzystając zarówno z atonalności jak i z dodekafonii, odnosząc przy tym się bardziej do tradycji schoenbergowsko-bergowskiej niż do Weberna.
https://youtu.be/pxLJHisb5ck a i wklejone przez Ciebie jego utwory są niestety utrzymane w tej samej stylistyce.
Rihm zawsze bliski był austriackim mistrzom początku XX wieku, inspiracje ich osiągnięciami były wyraźnie wyczuwalne, były one jednak w jakiś twórczy sposób przetwarzane, ale nigdy to nie było związane z tak prostackim naśladownictwem jakie ma miejsce w jego ostatnich kompozycjach.
Zresztą posłuchaj chociażby I symfonii
https://youtu.be/O3TPZuy18kILichtzwang
https://youtu.be/zAMShx5LbygSphäre um Sphäre
https://youtu.be/-B68SDhKiWs W tych chociażby podanych przeze mnie przykładach, wyraźnie czuć ducha II szkoły wiedeńskiej...ale powtarzam to jest duch, inspiracja a nie kopiowanie....
Ciekawe jak potoczy się dalszy rozwój twórczości Rihma...słuchając takiego Verwandlung 6, odnoszę wrażenie, że zaczyna to się niestety mocno ocierać o kicz...choć jest pewna nadzieja, że Rihm sie opamięta. W 2013 roku skończył redagowanie In-Schrift II, któremu bliżej do jego wcześniejszych dokonań. Czas pokaże...
Emocje w muzyce... podtrzymuje swoją tezę, że muzyka ze swej strony jest asemantyczna, nie niesie w sobie żadnej treści emocjonalnej, a jej recepcja i interpretacja odbywa się w naszym umyśle.Pewnie znasz historie związaną z interpretacją koncertu wiolonczelowego Lutosławskiego, tę niby walkę jednostki z systemem, jakiej co niektórzy się w tym utworze się doszukiwali, a co doprowadzało Lutosławskiego do białej gorączki.
Zaś "Le Marteu" Bouleza, zawsze kiedy tego słucham, wzbudza we mnie emocje związane z odkrywaniem w tym utworze czegoś nowego, czegoś co we wcześniejszych przesłuchaniach mi umknęło.Ciekawość też jest przecież formą emocji. Zresztą dla mnie Le Marteu jest w sumie utworem dość nostalgicznym, co pewnie Ciebie zdziwi.
Z drugiej strony mam kolegę melomana, który twierdzi, że muzyka Chopina jest wyrachowana i zimna i kompletnie go nie rusza...
I jeszcze jedna kwestia...tak jestem otwarty na różne, jak ty to nazwałeś skrajności, ale nigdy jednak nie są to rzeczy absurdalne, lecz twórczo konstruktywne. Absurdalną skrajnością jest dla mnie wielokrotnie krytykowany przeze mnie Mahler,Szostakowicz, wpadający w kicz Penderecki-vide II, IV symfonia, Credo, II koncert skrzypcowy Chaconne in memoria Giovanni Paolo II czy tez ostatni koncert podwójny na skrzypce i altówkę, twórczość Parta czy Silvestrowa. Tak to jest skrajność, której na imię kicz, to jest skrajność która niestety zrywa z muzyką, bo po prostu wykracza poza ramy sztuki.Ja zresztą jeszcze raz powtórzę, że awangardziści w historii muzyki byli bardzo często posądzani o różne absurdy i temu podobne rzeczy.
I może przytoczę w tym miejscu wypowiedź naszego pianisty, pewnie ci znanego Macieja Grzybowskiego, który w wywiadzie jaki udzielił Marcinowi Mierzejewskiego stwierdził..."Sztuka tworzona współcześnie zawsze była trudna. Chyba że wyłącznie żerowała na tradycji, odtwarzała ją. Chopin, który dla nas jest klasykiem stylu romantycznego, w swoich czasach był odsądzany od czci i wiary. W Paryżu pisano o nim jako o epatującym dysonansami „barbarzyńcy ze Wschodu”. Septymy i nony pojawiające się w jego „dzikich” mazurkach były dla ówczesnej publiczności czymś szokującym i nieprzyswajalnym...".
Całość wywiadu tu
http://warszawa-stolica.pl/muzyka-wspolczesna-trudna-byc-musi/I na sam koniec to niestety nie jestem wróżką i nie wiem co w przyszłości zachowa się z Nowej Muzyki, ale jestem dobrej myśli. Wiele dzieł współcześnie żyjących kompozytorów jest granych przez wybitne orkiestry i wybitnych dyrygentów-vide muzyka Helmuta Lachenmanna, która jest grywana przez Filharmoników Berlinskich pod batutą samego Rattle'a. W listopadzie 2014 roku miałem okazje wysłuchać lachenmanowskiego Mouvemente pod Rattlem w Berliner_Philharmoniche wypełnionym do ostatniego miejsca; ok.3000osób. Reakcja publiczności na tę muzykę była fantastyczna. Wcześniej będąc w Berlinie w tej samej sali przy tej samej frekwencji, z tą samą orkiestrą i dyrygentem wysłuchałem muzyki Bernarda Langa, Marka Andre i Matthiasa Pintschera, trzech radykalnych modernistów.Reakcja publiczności też była niezwykle pozytywna. Na Promsach pięciotysięczna publiczność gorąco oklaskiwała Lachenmanna, o czym zresztą w swojej ostatniej audycji "Bariera dźwięku" wspomina Adam Suprynowicz
tu link do tej audycji
http://www.polskieradio.pl/8/3887/Artykul/1578813,Helmut-Lachenmann-i-misja-muzyki Na wspomnianych Promsach sam osobiście słyszałem gorącą reakcję kilkutysięcznej publiczności na muzykę Rebecci Sanders, Hanspetera Kyburza czy Georga Benjamina.
Wspomniany już Rattle odbywając w zeszłym roku tournee z Berlinczykami grał inny utwór Lachenmanna, a mianowicie Tableau. Inny przykład to Holland Festival z 2012 roku, w całości poświęcony twórczości Nona, który był nie tylko artystycznym ale i frekwencyjnym sukcesem, więc Maxie Nowa muzyka to nie salki kameralne.Tak niestety jest w Polsce, gdzie wyrobienie publiczności pod kątem muzyki współczesnej jest beznadziejne. Taki Panufnik to ekstremum, ba kiedy słuchałem we Wrocławiu kilka lat temu Cudownego Mandaryna, Bartoka, to w przerwie też słyszałem podobne komentarze....choć w tej samej filharmonii wrocławskiej dane mi było słyszeć dwa razy w ramach koncertów abonamentowych Cage'a!!!I nikt z przerażeniem nie uciekł z sali!!!
Poza tym nie wiem czy Sivestrov i Penderecki to filharmoniczny kanon. Na świecie Pendereckiego gra się naprawdę rzadko, zresztą on sam najczęściej dyryguje swoimi utworami.Anglicy Pendereckiego zlewają, bo maja Birtwistla i Ferneyhough'a, Francuzi Pendera zlewają jeszcze bardziej.Pamiętam, że gdzieś tak ok 2005-6 roku był we Francji festiwal muzyki Krzysia ( grano głównie jego późne utwory, z okresu sonorystycznego była grana Polymorphia ).Śledziłem wtedy to wydarzenie za pośrednictwem dwójki i była to klapa. Frekwencja była słabiutka, a prasa francuska na twórczości Krzysia nie pozostawiła suchej nitki.
I na koniec jeszcze jedna sprawa, a mianowicie dekadencja w muzyce-tak zarówno Penderecki jak i Arvo Part i im podobni reprezentują w muzyce dekadencję, ale oczywiście tylko i wyłącznie z artystycznego punktu widzenia.Nie chce się tu powtarzać dlaczego tak uważam- jeśli sięgniesz do mojego wpisu z 14-12-2015, to znajdziesz tam pełniejsze uzasadnienie (oczywiście nie to związane z LGTB:-))).
Na razie to tyle-tez mnie zaczyna gonić robota!