Wczoraj w NOSPR:
Andrzej Dziadek – Koncert na wiolonczelę i orkiestrę (prawykonanie)
Oscar Prados Sillero – Chant des nuages du soir (I nagroda na I Międzynarodowym Konkursie Kompozytorskim im. Karola Szymanowskiego w Katowicach; prawykonanie)
John Adams – Harmonielehre
Koncert ponadprogramowy, albowiem już się nie potrafiłem doczekać na pierwszą imprezę abonamentową, a Festiwal Otwarcia zdaje się nie mieć końca.
Jak się idzie posłuchać muzy kompletnie w ciemno, to efekt jest zupełnie nieprzewidywalny. Wczoraj była...lipa, niestety. Owszem, nowa piękna sala, świetna akustyka, zakupy płytowe czy też sympatyczna prelekcja państwa Dziadków (kompozytora z małżonką) na plus. I tyle tych plusów...
Koncert wiolonczelowy z ciekawą kadencją w stylu Szostakowiczowskim (świetnie zagraną przez Adama Krzeszowca), a potem noworomantyczna narracja a la Pender, tyle że Dymitra czy Krzysztofa ta ja mam na półce oryginalnych. Podrabianych mi nie trzeba.
Do jednorazowego przesłuchania.
Oscar jakiś tam (zdobywca pierwszej nagrody na I konkursie kompozytorskim im Szymanowskiego).
Rany, współczuję tym bidnym jurorom, którzy wzięli na siebie ciężar przeglądania stukilkudziesięciu (174) partytur z całego świata, skoro wygrała taka (?) Utwór, który wchodzi jednym a wychodzi drugim uchem. Statyczny, nastawiony na barwę orkiestry ("Pieśń chmur wieczornych"). Przelał się i wyparował...
Na deser Adams... Jeśli potraficie sobie wyobrazić połączenie minimalizmu z neoromantyzmem i muzyką filmową, to "Harmonielehre" jest właśnie przykłem tego rodzaju "grochu z kapustą". Niespójne, nieprzekonywujące, może poza kawałkiem drugiej części, kiedy orkiestra po Mahlerowsku snuła dość ciekawą opowieść. Ale potem już dramat i niesmak. Chciałem opuścić salę, ale się powstrzymałem, za to pierwszy raz w życiu nie klaskałem... ;-)
Na Warszawskiej Jesieni to można sobie było kiedyś pogwizdać i potupać, a na takich koncercikach jak wczoraj, tylko uśmiechy, brawa, kwiatuszki, niezależnie od tego co się wydarzyło lub nie wydarzyło...